"Niewidzialne życie Addie LaRue" to kolejna książka z typu tych kontrowersyjnych, które albo się kocha, albo nie potrafi zrozumieć dlaczego inni ją kochają.
W której grupie jestem ja? Zdecydowanie tej pierwszej. Uważam Addie za jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam w 2021r., ale w pełni rozumiem osoby, którym ta książka nie podpasowała. Bo jest to bardzo... specyficzna książka. Takie opowieści trzeba lubić, żeby się w nią wciągnąć, a akurat ja uwielbiam historie tego typu, jeśli mają świetnie napisane postacie. Jest to książka z bardzo wolnym tempem, ale również bardzo atmosferyczna. Główne skrzypce grają nieoczywiści bohaterowie i ich decyzje, ich wewnętrzne przemiany i moralne rozterki - należy o tym pamiętać, sięgając po tę powieść. Nie jest to napakowana akcją i multum wydarzeń opowieść o walecznej dziewczynie mierzącej się z kwintesencją zła, dlatego jeśli szukacie czegoś w tych klimatach, to zdecydowanie nie będzie to Addie. Jeśli jednak ciekawi was czytanie o szarościach życia i moralności, ciężkich decyzjach i nieoczywistych wyborach... to jest to pozycja dla was!
Żeby niczego nie spoilerować, to jedyne o czym mogę się tu jeszcze więcej rozpisać, to bohaterowie, czy też moje odczucia co do nich. Z Addie bardzo się polubiłyśmy, jest to chyba najbardziej podobna do mnie książkowa bohaterka o jakiej czytałam. Dzielimy sporo tych samych trosk i marzeń, co wcześniej mi się w aż takim stopniu nie zdarzyło. Choć nie we wszystkim się z nią zgadzałam to mimo to była mi bardzo bliska i świetnie mi się o niej czytało. Za to Henry... zgodzę się chyba ze wszystkimi, jest najmniej ciekawą postacią. Ale przez to jest tak ludzki, tak rzeczywisty. Jest osobą, z którą - gdybym go poznała - najpewniej niespecjalnie byśmy się dogadywali, jednakże całkowicie go rozumiem. Pozwala mi na to chyba jakieś malutkie podobieństwo do niego, które w sobie widzę w pewnym aspekcie. Nie mogę powiedzieć, żebym go nie lubiła, ani też żeby jakoś specjalnie moje serce podbił - tak jak i nie uważam, żeby podbił serce Addie. Ale o tym na samym końcu w mini sekcji spoilerowej!
Tymczasem... Luc. Zostawiłam go sobie na sam koniec, taką wisienkę na torcie, bo tym dla mnie był i gdyby nie on, ta książka nie byłaby tak dobra! Uwielbiam takie postacie jak Luc... Takich tricksterów, takich bardzo moralnie wątpliwych, ale jednocześnie nie do szpiku kości złych, pełnych zagadek i tajemnic bohaterów. Ahh, no był stworzony po prostu perfekcyjnie! Jak tu się w nim nie zakochać? Zwyczajnie niemożliwe. Z fascynacją czekałam na więcej niego i każdy fragment zachłannie chłonęłam, a po zakończeniu pozostał mi nawet mały niedosyt... ale taki dobry typ niedosytu.
Ogółem była to dla mnie naprawdę wyjątkowa, ciekawa oraz bardzo dobra książka i osobiście ogromnie polecam, ale wiem, że nie każdemu spodoba się tak bardzo jak mnie, dlatego nie będę wciskać nikomu na siłę. Jeśli sądzisz, że będzie ci się podobać - zdecydowanie zachęcam. Jeśli wiesz, że nie jest to twój rodzaj literatury, podchodź do niej ostrożnie.
MINISEKCJA SPOILEROWA:
Osoby, które już czytały, macie też może takie wrażenie, że uczucie między Addie a Henrym to nie była miłość? Że było to dla LaRue takie bardziej... zafascynowanie nową sytuacją? Taka radość z tego, że ktoś ją w końcu pamięta, niż prawdziwa miłość? Tak bardzo się różnią w takich aspektach, iż gdyby mieli razem więcej czasu sądzę, że Addie przestałaby się nim interesować. Jestem w stanie uwierzyć, że Henry naprawdę się w niej zakochał, sądząc po jego miłosnych wyborach, ale nie wydaje mi się, by Addie to uczucie odwzajemniała.