"Jeśli żyje się wystarczająco długo, w zakątkach prawdy zawsze dostrzega się kłamstwo" [s.127]
Cezarego Zbierzchowskiego, a raczej jego twórczość, poznałam dzięki "Nowej Fantastyce". Były to w czasach, kiedy sięgałam jeszcze po ten miesięcznik. Pamiętam, że zaniepokoiło mnie to co i jak pisał. Niepokój został ze mną na jakiś czas, uwierając jak drzazga pod skórą.
Kiedy miałam szansę, sięgnęłam i po "Requiem dla lalek".
Nie będę wywalać tu analizy literaturoznawczej każdego z opowiadań. Po pierwsze - zrobili to specjaliści, po drugie - niech fachowcy robią to, co potrafią robić najlepiej: omawiają i interpretują.
Opowiem o tym, czym dla mnie były opowiadania z "Requiem…"
I będzie to osobista dywagacja na temat tej odsłony twórczości Cezarego Zbierzchowskiego.
Zacznę od przyznania, że są w tym tomie opowiadania i bardzo dobre i "zaledwie" dobre. Które jest które? Hmm, dobre pytanie. Moje typy po pierwszym czytaniu były inne niż po drugim. Będę Was zatem po prostu zachęcać, byście "Requiem" przeczytali i sami zdecydowali, które jest które.
Kolejna rzecz: "Requiem…" to kawał solidnej SF w wersji hard, a nawet kink. (żartuję, nic z tych rzeczy, ale podobno jak nie ma o wiadomo czym, to się nie liczy)
Dlaczego warto "Requiem" przeczytać?
Bo to bolesna i uwierająca lektura. Wiecie, z SF jest tak, że można czytać ją po wierzchu. Wejść w świat przedstawiony, potraktować go jak scenografię, po której ganiają postaci, które wypadły z głowy autora. Można skupiać się na kleszczach, na androidach, seks-lalkach, narkotykach, na wampirach i tak dalej, i tak dalej. I nie ma nic złego w takim czytaniu. Często tak właśnie czytam, nie chcąc, nie umiejąc, nie mając czasu wejść głębiej.
Tu jednak miałam i miałam czas na zastanowienie i odpowiedź na pytanie: jaki obraz świata wyłania się ze stronic opowiadań "Requiem dla lalek" Cezarego Zbierzchowskiego?
Świat bez filtra
Świat przedstawiony u Zbierzchowskiego pozbawiony jest kojącego nasze zmysły marketingowo-statusowego filtra, który widać wszędzie i który oczywiście widać i w książkach. Nie ma tu rozdętych opisów rzeczywistości otaczającej bohaterów. Wszystko jest zaledwie naszkicowane. Narratorzy opowiadań nie opisują uśmiechu dzieci, wody szemrzącej w fontannie, pięknych ubrań, pięknych ludzi, architektury. Mebelków i witryn. Nie ma pozłotki, która przykrywa świat i sprawia, że łatwiej jest nam radzić sobie z przygnębiającymi aspektami rzeczywistości.
Nie wiecie, o czym mówię?
Popatrzcie na TV. Zaraz po migawce pokazującej bombardowanie jakiegoś miasta, którego nazwy nie potrafimy nawet wymówić, pojawia się reklama biżuterii, samochodu, piwa. Rana świata zostaje przykryta filtrem, a my myślimy "Uf, jest ok. Świat, nasz świat, działa, jak powinien".
Internet? To samo. Poczytamy o pandemii, o tysiącach ludzi ginących z głodu, a później klikniemy w "10 sposobów na ukrycie zakoli" czy "Torebki na wiosnę! Musi have".
Zbierzchowski się tego pozbył i w jego opowiadaniach świat jest paskudny. Brudny, spocony, napruty. Dziury w jezdniach, getta, zasieki. Rozpadające się rodziny i dezintegracja wartości. Bohaterowie uciekają przed przemocą i sieją ją. Nikt nie jest "dobrym bohaterem", nie nosi białego kapelusza czy lśniącej zbroi.
Trzeba mieć odwagę, żeby napisać i podać czytelnikowi taką rzeczywistość.
Bo wiecie co? Możemy się okłamywać, że Ramma i Remark to miejsca, których nie ma. Tyle, że one są. Są jak podrobiony dowód osobisty. To nic, że widnieje na nim inne, nie moje, imię i nazwisko. Zdjęcie jest moje, to i dowód jest mój. Ten świat, który nakreślił Zbierzchowski, także jest mój.
Ale mam dobrą informację: to nie koniec.
Już byłoby z nami źle, z cywilizacją i dumnym rodzajem ludzkim, ale to jeszcze nie wszystko
Otóż tkanka rzeczywistości - tak jak ją opisuje Zbierzchowski - pruje się i pęka. I spod brzydkiej tkaniny wychodzi jeszcze paskudniejsza podszewka. U Zbierzchowskiego pojęcia "sprawczości", "przyczynowości", "autonomii", "indywidualizmu" korodują i ściągnięte z nowoczesnego piedestału brzmią gorzko. Przerażają wręcz. Bo "czymże jest prawda"? Jest? Nie ma jej? "Miejsce na drodze", "Limfy szklanka", "Mr Fiction", tytułowe "Requiem dla lalek" odpowiedzą nam na to pytanie wzruszeniem ramion. W każdym z tych opowiadań ludzkie wybory są wątpliwe. Nie dlatego, że bywają złe, nie. Dlatego, że może wcale nie są naszymi wyborami? Jaki wybór ma marionetka, albo postać z cudzej gry w rzeczywistość? Albo bohater reality show? Może nawet umrzeć na własne życzenie nie damy rady?
Może czas jest złudzeniem? A jeśli on jest, to co jeszcze może nim być?
Co ma do tego czas?
Otóż w opowiadaniu "Requiem dla lalek" Zbierzchowski pieczołowicie odmierza czas akcji. Mamy konkretne daty. Wiemy, czego się trzymać i wydaje się, że akcja po prostu poleci w stronę nieuniknionej katastrofy. Ale nie. To nie jest aż tak proste, bo czas nie jest najprostszą rzeczą.
Narrator ma jeden czas, bohater, Tristan, inny. Niby widzimy daty, ale nic się nie składa. Kiedy opuścił żonę? Od kiedy nie widział dzieci? Minął tydzień? Dwa? Czy od "dawna", jak twierdzi teść i inni? Kiedy pojawiła się blizna na szyi Julii? Co jest prawdą, co jest wizją? Dlaczego Tristan, mając swoją i bardzo rzeczywistą "Izoldę o złotych włosach" zakocha się w Faith?
Co się stanie, kiedy wiara umrze?
"W innego nie będzie" Bóg opuszcza naszą rzeczywistość, nasz wszechświat. Najgorsze jest to, że - trywializując - im więcej wierzących, tym odejście jest szybsze. Czujecie paradoks? A teraz wyobraźcie sobie, że dotarło do Was, że wierzycie… na sekundę przed tym, nim Bóg odszedł. Wiecie, że był. Wiecie, że go nie ma. Nie wróci. Musicie żyć z tą świadomością.
Jak? Nie mam pojęcia.
To okrutna rzeczywistość, gorsza od nitscheańskiej.
W swoich opowiadaniach Zbierzchowski sprawnie miesza piekło wewnętrzne, jakie noszą w sobie jego bohaterowie, z piekłem ich życia prywatnego i tym piekłem, które jest życiem politycznym w świecie Rammy i Remarku.
Najgorsze jest to, że u Zbierzchowskiego nie ma ucieczki do wewnątrz, nie na się gdzie schronić przed brutalnością i chaosem we własnej głowie, bo w niej jest tak samo źle jak na zewnątrz.
Dlaczego? Nie wiem. Może "tak ma być"?
Może autor chce nas zostawić, jak postaci ze swoich opowiadań, w zawieszeniu między złym a gorszym, bez katharsis, bez zbawienia?
A może warto posiedzieć w tym dusznym, strasznym miejscu, jakie stworzył Zbierzchowski, żeby przejrzeć na oczy?
Co ma oznaczać "przejrzenie"? A skąd mam wiedzieć? Wiem, co zobaczyłam, kiedy wypełzłam z uniwersum Zbierzchowskiego na świat. Poczułam wdzięczność. Do tej pory nie wiem czy dlatego, że mam jeszcze złudzenia dzięki temu nie widzę wielu rzeczy, czy dlatego, że mój świat wygląda jeszcze całkiem nieźle. Nie wiem. Czuję wdzięczność, że żyję.
Język, czyli opowiadania piórkiem kreślone
To, dzięki czemu czytanie Zbierzchowskiego jest przyjemnością, to język. To piękna polszczyzna. Prosta, wręcz chropawa. Sprawiająca wrażenie bycia chłodną relacją, opowieścią o faktach. Czasem język, nie tracąc jasności, rysuje obraz zagubienia i szaleństwa. Zaplątania w rzeczywistości i niepewności. Wszystko to bez baroku formalnego, bez językowych dziwadeł.
Nie dajcie się zwieść. To nie są proste "czytanki". Czasem zawisałam nad stroną i czytałam konkretne fragmenty dwa, trzy razy, co Zbierzchowski sienie powtarza i musisz "załapać" scenografię, żeby zrozumieć.
Ale jak spod brzydkiej rzeczywistości wystają paskudne prawdy, tak w języku Zbierzchowskiego z jego klarownego języka pozbawionego sentymentalizmu narratora wystają perełki poezji. Przebłyski piękna.
Jakby ostatnim, w czym możemy się jeszcze chronić, był język.
"Julia mija mnie, zbiegając w dół z rozwianymi włosami, schodzi ostrożnie po swoich śladach z płaczącym Chrisem, niesie siatkę pełną znienawidzonej pracy po godzinach. Wychodzi na jogging, wraca z sobotnich zakupów, rozmawia bezgłośnie przez telefon i uśmiecha się do kogoś. […] Przedzieram się przez ten jednoosobowy tłum z wielkim trudem[…]". [s. 293]
"Proroctwa są jak zapałki. Gasną po chwili, a trzymający je kurczowo ludzie parzą sobie palce. Wystarczy mały podmuch, przeciąg z uchylonego okna, by wszystko się skończyło. Jednak co jakiś czas zapałka wypada z ręki przerażonego dziecka albo wyrachowanego podpalacza. Coś zaczyna się tlić lub wybucha wielki pożar. Od tej zapałki płoną wyschnięte wnętrzności" [s. 16]
"Requiem dla lalek" Cezarego Zbierzchowskiego. Polecam.