Biję się mocno w pierś. Dlaczego? Bo po przeczytaniu kilku stron skreśliłam tę książkę. Mówiłam, że nie będę czytać jakichś niestworzonych historii o duchach. Za szybko postawiłam kropkę i odłożyłam książkę na kilka miesięcy na półkę.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W międzyczasie przeczytałam kilka powieści o zupełnie innej tematyce, zapragnęłam czegoś lekkiego i przyjemnego. I sięgając do mojej biblioteczki rękę skierowałam właśnie po „Zupę…”. Pomyślałam, że poczytam jakąś wymyśloną bajkę. Nie oczekiwałam wiele. Naprawdę. Ten duch mnie zmylił. Może dlatego, że jestem osobą twardo stąpającą po ziemi i duchy to dla mnie wymysł ludzi z wybujałą fantazją.
Ale gdy już się wzięłam za czytanie, jeszcze raz od początku, to okazało się, że nie mogłam oderwać się od historii Zosi. A to dlatego, że cała akcja dzieje się w jednym z piękniejszych rejonów Polski, na Żuławach. Autorka doskonale opisuje krajobraz, dom i całą przyrodę. Drugim powodem, który sprawił, że chwile spędzone nad książką nie były stracone, był wątek historyczny. Bowiem akcja toczy się dwutorowo. W świecie rzeczywistym i w roku 1944. Właśnie ten okres wojenny zaciekawił mnie niesamowicie. Sytuacja Niemców, mieszkających w północno – wschodniej Polsce, którzy z dnia na dzień muszą porzucić cały swój dobytek, domy, zwierzęta, pola, wszystko to, czego dorobili się przez całe życie i uciekają przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Uciekają w nieznane, nie wiedzą, czy tam, dokąd zmierzają, otrzymają jakąkolwiek pomoc, czy będą w stanie zacząć tam życie od nowa. Bo to, że na Żuławy już nie wrócą, to raczej wiedzą, choć jakaś iskierka nadziei w ich sercach drzemie.
Jednak główna akcja powieści (no może powieść to nie jest, książka jest raczej niewielkich rozmiarów) dzieje się w latach obecnych w miejscowości Klecie. To tutaj główna bohaterka wprowadza się do kupionego domu. W niedługim czasie okazuje się, że poza nią, mężem i dwójką dzieci jest jeszcze jeden lokator, który zajmuje mały pokoik na strychu. To duch.
Zosia za wszelką cenę próbuje się dowiedzieć czegoś więcej o mężczyźnie, którego duch nie może opuścić tego świata i obiecuje mu pomoc. Szuka w archiwach, nawiązuje kontakty z dawnymi mieszkańcami Klecia i okolic, rozmawia z osobami, które wprowadziły się tu tuż po wojnie, gdy Niemcy opuścili te tereny. Mimo wielu znaków zapytania historia zaczyna układać się w jedną całość.
Proszę mi uwierzyć, że ta książka zaskakuje. Autorka miała doskonały pomysł na ciepłą, barwną historię, który opisała w wyśmienity sposób. Całej historii i zakończenia nie mogę zdradzić, mogę jedynie zachęcić wszystkich do sięgnięcia po książkę: „Zupa z pokrzyw, duch i tajemnica”. Na wakacje w sam raz. A może przy okazji ktoś się skusi i jeszcze w trakcie tegorocznych wakacji wybierze się na Żuławy, zwiedzi tamtejsze tereny, obejrzy domy podcieniowe, pozna bliżej historię.
Ja w tym roku już nie dam rady, ale może w przyszłym…