O Lwowie, zabaw wszelkich wynalazku!
Pełno ty ludzie, pełno wszędzie wrzasku.
Gdzie czas przepędzić, gdzie pieniądze tracić?
Tylko we Lwowie, choćby i przepłacić!
/Silva rerum Polanowskiego/
Autor we wstępie pisze, że nie można pisać bez radości o mieście, które nie umiało płakać. Nastawiałam się na lekturę lekką i zabawną. Książka okazała się zbiorem historycznych reportaży. Opisuje historię Lwowa i okolic pod zaborem austriackim, od pierwszego rozbioru w 1772 roku do uzyskania niepodległości w 1920 roku. Zaczyna się od opisu Lwowa przed rozbiorami, prowincjonalnego miast na krańcach Rzeczpospolitej, gdzie zawsze dobrze się bawiono. Miastem, w którym sam cesarz Józef II ugrzązł w błocie na lwowskim rynku z sześciokonnym zaprzęgiem. Lwów stał się modny już po pierwszym rozbiorze. Według autora brzydkie przyzwyczajenie ciągnęło szlachtę polską tam, gdzie można się uczepić jakiejś możnej, żeby obcej klamki. Po trzecim rozbiorze zdawało się, że wszystkie prowincje słowo dały, aby we Lwowie się gromadzić. Bawiono się bez końca, kochano na zabój, grano w karty bez pamięci, upijano się śmiertelnie i szalano, jak za dobrych czasów, mimo że karoce tonęły w błocie.
Zawsze myślałam, że Zabór Austrio-Węgierski był najbardziej liberalny. Czytając tę książkę, przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Austriacy jedno mówili, a drugie robili. Powstało nawet powiedzenie austriackie gadanie, które charakteryzowało działalność Austriaków. Panowała wszechogarniająca cenzura. Krańcowym przykładem była kastracja książeczek do nabożeństwa i zamiana w litanii do Matki Boskiej z „Królowa Korony polskiej, módl się za nami” na: „Królowa Galicji Lodomerii, módl się za nami”. Ciekawa jest historia Jan Nepomucena, który walczył o teatr polski we Lwowie. Austriacy starali się skłócić mieszkańców, Polaków z Ukraińcami i z innymi mniejszościami. Chłopom ruskim zdołał rychło wpoić wiarę w „cisara”, który jest wszechmocny i życzy im wszystkiego najlepszego, szlachcie sprzedawał tanio dobra koronne i tytuły hrabiowskie. Panował we Lwowie marazm i tępota. Opisana została ciekawa lwowska postać Leszek Dunin Borkowski, autor „Parafiańszczyzny”, satyra opowiadającej o życiu ludzi, którzy kupili od rządu austriackiego tytuły hrabiowskie i drzewa genealogiczne. Satyra nie mogła ukazać się we Lwowie i wydano ją w Poznaniu, ale i tak wstrząsnęła całym Lwowem.
Austriacy i Niemcy zasiedlali Lwów i okolice swoimi obywatelami. Jednak zazwyczaj już w drugim pokoleniu przestawali istnieć Niemcy galicyjscy, a stawali się Polakami. Przykładem może być moja Prababcia, która z dwoma siostrami przyjechała do Galicji Wschodniej z Wiednia. Wszystkie trzy już w 1920 roku były Polkami. Nawet cesarz Franciszek I był zdumiony w 1831 roku, że synowie jego urzędników stają się Polakami i walczą w powstaniach. Gdy jeden z urzędników obmyślił projekt nałożenia surowych kar na rodziców, których dzieci zbiegły do Kongresówki, aby walczyć w powstaniu, to okazało się, że jego rodzony syn zbiegł do Kongresówki walczyć w powstaniu. Dopiero Wiosna Ludów obudziła Lwów. Zaczęła rozwijać się sztuka, teatr i czasopisma polskie. Autor przedstawia historię swojego pradziadka, marszałka Tadeusza Wasilewskiego, na którego salonach gromadziła się polska inteligencja. Symbolem budzącego się Lwowa było dziewczątko z orłem białym.
Autor też ciekawie opisuje kasztelankę kamieńską Katarzynę Kossakowską zwaną „praczką imienia Potockich”, a także czerwonych panów w czarnych okularach.
Interesująca pozycja, dzięki której poszerzyłam sobie wiedzę historyczną terenów bliskich mojej rodzinie. Mój dziadek, jako młody chłopiec uciekł ze swojej wioski do Orląt Lwowskich, a później „ w dzień deszczowy i ponury” musiał opuścić Lwów i pożegnać się z Mamą. Później służył w KOP-ie.
Zaliczę tę pozycję do „Wyzwania Ukraińskiego”, punkt 4, gdyż jest to historia części ziem teraz Ukraińskich.
Książka kwalifikuje się do „Czeskiego wyzwania na rok 2022”, punkt 19. ” Książka, której autorem jest dziennikarz.”