Holly Black, jak ja Ciebie dawno nie czytałam! Tak sobie właśnie pomyślałam, kiedy sięgałam po Następcę tronu, który jakiś czas musiał odstać na mojej półce. No cóż, przynajmniej w końcu zapoznałam się z tą historią bliżej i dziś mogę opowiedzieć Wam o niej coś więcej.
Po ośmiu latach od Wężowej Bitwy do swojej lodowej twierdzy powraca Pani Nore z Zębatego Dworu. Przez to, że posiada teraz pradawne szczątki, jest w stanie tworzyć różne stwory z patyków, śniegu i ludzkich zwłok. Wszystko to oczywiście, by później je wykorzystać w tylko sobie znanych celach. Suren, która jest dziecięcą królową Zębatego Dworu, schroniła się w ludzkim świecie. Myśli, że nikt już o niej nie pamięta, jednak pewnej nocy rozpoczyna się jej ucieczka przed samą Bogdaną. Ratuje ją Dąb, następca tronu Elfhame. Historia ta nie może być tak piękna, jak wygląda, ponieważ młodzieniec realizuje swoją własną misję, a kartą przetargową może być właśnie Suren...
Wiedziałam, że powrót do Elfhame będzie dla mnie nie tylko czymś sentymentalnym, ale przede wszystkim czymś, co mnie wciągnie i pochłonie całą moją uwagę na najbliższe godziny. Początek Następcy tronu faktycznie okazał się interesujący, jednak z rozczarowaniem odkryłam, że nie jestem tak zaangażowana w akcję, jakbym sobie tego życzyła. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam bardziej wciągać się w przedstawioną przez autorkę historię.
Główną bohaterką jest Suren, która zdobyła moją sympatię od samego początku. Jest to młoda dziewczyna, której nie brak odwagi, samozaparcia i woli przetrwania. Bardzo lubię tego typu bohaterki, bo w pewien sposób stanowią dla mnie wzór do naśladowania, więc czytanie o Suren było dla mnie nie lada przyjemnością. Ponadto, uważam tę postać za naprawdę dobrze wykreowaną, za co osobiście jestem wdzięczna.
Dęba z kolei miałam przyjemność poznać w Okrutnym księciu i już wtedy, choć był jeszcze dzieckiem, to wzbudzał moją sympatię i w pewien sposób mnie rozczulał. Tutaj natomiast otrzymałam już Dęba, który jest już praktycznie dorosłym mężczyzną i w pierwszej chwili stanowiło to dla mnie szok. Z czasem jednak przyzwyczaiłam się do tego bohatera i przyznać muszę, że wzbudził on moją ciekawość. Może nie polubiłam go jakoś bardzo mocno, ale interesowało mnie to, w jaki sposób bohater ten się zmienił i jak wygląda jego sposób myślenia.
Fabuła powieści krąży dookoła okrucieństwa, postaci złych do samego szpiku kości, które zrobią wszystko, by osiągnąć swój cel. Holly Black stworzyła historię, która w pewnym momencie potrafi wręcz złamać serce, a ostatnie sto stron czytałam z rosnącą gulą w gardle. Nie wiem, dlaczego Black wpadła na taki właśnie pomysł, ale w pewien sposób jestem jej za to wdzięczna... ta książka na nowo rozkochała mnie w piórze autorki, nie kłamię!
Pióro Holly jest naprawdę dobre, ale myślę, że można to wywnioskować po moich poprzednich słowach. No, co ja będę tu dużo pisać, jestem fanką i tyle! Książka ta miała swoje słabsze momenty, ale zdecydowanie przeważają tutaj te naprawdę wciągające i zaskakujące, co ostatecznie wychodzi tej pozycji na plus. Cieszę się, że powróciłam do świata wykreowanego przez autorkę i jestem pewna, że w niedługim czasie sięgnę po kontynuację.