Czasami jest tak, że pojawiają się w naszym życiu książki, których tytuł okazuje się proroczy - tak właśnie było z tą historią. NAPRAWDĘ nie chciała być czytana. I to nie tylko dlatego, że została tak, a nie inaczej napisana. O nie, to byłoby zbyt proste.
Pojawieniu się tej książki w moich rękach towarzyszył cały Splot Nieszczęśliwych Wypadków, który spowodował ostateczne opóźnienie w ukazaniu się tej recenzji, za co jeszcze raz wszystkich zainteresowanych bardzo przepraszam.
Teraz jednak przejdźmy do sedna - czy ,,Książka, która NAPRAWDĘ nie chciała być czytana'' jest czymś, co chcielibyśmy mieć w swojej biblioteczce? Odpowiedź brzmi: tak. Jeśli macie dzieci, albo z dziećmi pracujecie, to książka Davida Sundina jest czymś, co z pewnością Wam się przyda i to na wielu poziomach.
Po pierwsze: to nie jest jakaś tam zwykła historia. Nie ma typowego początku i jasnego zakończenia. Nie ma w niej fabuły w jej tradycyjnym rozumieniu - to opowieść, którą w pewnym sensie tworzymy na bieżąco, w trakcie czytania. Nasze reakcje, reakcje słuchaczy są dla niej bardzo ważne. I gwarantuję Wam, że przez to czytanie ,,Książki, która NAPRAWDĘ nie chciała być czytana'' będzie za każdym razem zupełnie inną przygodą.
Po drugie: to książka, która wymaga od czytającego wchodzenia z nią w interakcje. Nie w taki sposób, w jaki robią to gry paragrafowe, ale w sposób bardziej dziecięcy. Jest moment w którym na książkę trzeba fuknąć, że jest niedobra. Jest moment w którym trzeba ją pogłaskać, żeby ją uspokoić. Trzeba ją przekręcić, trzeba nią potrząsnąć. To wszystko sprawia, że czytanie przestaje być dla dziecka nudną czynnością, bo angażuje je na wiele różnych sposobów. Nie siedzimy spokojnie w jednym miejscu i nie słuchamy, jak rodzic czyta - śmiejemy się razem z nim, razem z nim głaskamy książkę i wspólnie przekrzywiamy głowę na bok, żeby przeczytać tekst. Taki zabieg naprawdę niesamowicie podnosi wartość i atrakcyjność lektury w dziecięcych oczach.
Po trzecie: chociaż liczy sobie zaledwie 32 strony, to dzięki mnóstwie różnych zadań jest w stanie zapewnić nam i dzieciom zabawy na naprawdę długi czas. Trzeba się cofnąć i znaleźć klucze. Trzeba przejść labirynt. Trzeba przeczytać tekst sepleniąc i uzupełniając go nazwami stworzeń z obrazków. Dla dziecka jest to mniejsze lub większe wyzwanie intelektualne, ćwiczenie, ale podane w sposób atrakcyjny i zabawny. Tak naprawdę orientujemy się w tym wszystkim dopiero, gdy kończymy lekturę. Jeśli w ogóle.
Po czwarte: jej zakończenie jest szalenie ważne. To słowa, które każde dziecko powinno usłyszeć, a które niestety nie każde słyszy. Że jest wspaniałe takie, jakie jest. I że rodzic zawsze będzie je kochał.
Reasumując: ,,Książka, która NAPRAWDĘ nie chciała być czytana'' to książka aktywizująca, pokazująca dzieciom, że czytanie nie musi być nudnym, cichym pełnym skupienia procesem - że może być też zabawą. Dzięki temu dzieci oswajają się z lekturą, zaczynają ją traktować jako coś atrakcyjnego, jako prawdziwie sympatyczny sposób na spędzenie wolnego czasu.
Bardzo ważne jest jednak, żebyśmy my, dorośli, najpierw zapoznali się z treścią tej niewielkiej książeczki - pierwsze czytanie powinno się odbyć bez dziecka, po to, żeby właściwie przemyśleć to, co z ,,Książką'' chcemy zrobić i w jaki sposób chcemy ją wykorzystać. Czy będzie bardziej krzykliwa? Czy może raczej będzie groźnie kłapać okładką? Czy faktycznie kogoś ugryzie? Czy będziemy się z nią siłować? Możemy z niej wydobyć naprawdę wiele fantastycznych rzeczy, aktywności i zabaw - to wszystko zależy tylko od naszego podejścia i inwencji twórczej.
Polecam!
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl