Książka z serii dzieł pisarzy skandynawskich. Tym razem książka autorki, która skupia się na relacjach międzyludzkich i tym samym tworzy doskonałe portrety psychologiczne swoich bohaterów.
Zacznijmy może od miejsca akcji, gdyż jest nim oczywiście przepiękne Norwegia. Kraj, który nam kojarzy się z bezkresem natury i wikingami. Kraj, w którym ogromną rolę odgrywają wszelkiego rodzaju wierzenia i ballady, a tu mamy ich też sporo, więc możemy czuć się ukontentowani. Akcja dzieje się w dwóch przeróżnych miejscach. Pierwsze to Oslo, które jest wielką metropolią ze szklanymi domami, nijak niekojarzącymi się z maleńkimi domkami na klifach. Stąd pochodzi nasza główna bohaterka Mathilde. Drugie, to mała miejscowość Telemark, która jest w naszym mniemaniu, najbardziej charakterystyczna dla tego przepięknego kraju. Tu mieszkają Andres i Johs, którzy są braćmi i mają gospodarstwo rolne. Ich drogi spotkają się po pewnych wydarzeniach.
Poznajmy najpierw Mathilde. Nauczycielka norweskiego, która ma jedno pragnienie w życiu. Bycia kochaną. To pragnienie, to właściwie jej obsesja i tak bardzo boi się być sama, że jest w stanie zrobić wszystko, aby mężczyzna przy niej został. Jej desperacja w zachowaniu nie pomaga. Partnerzy odchodzą, a ona zostaje z rozdartym sercem. I tak pewnego dnia w jej życie wkrada się Jakob. Jej uczeń, który nie ma żadnych zahamowań, ale uwierzcie mi, że i nasza nauczycielka nie ma ich również. Ona leżąc przy jego boku, ma w głowie obraz doskonałego małżeństwa prezydenta Francji i sama wierzy, że właśnie taką piękną bajką będzie i jej związek. Niestety życie nie raz nam już pokazało, iż bajek nie ma, a jeśli już to bardzo rzadko i realizm codzienności zabija wszystko. Tak, ten realizm rozwiał i marzenia Mathilde, która szczerze, nie mogła się po tym pozbierać.
Po tych wydarzeniach i zwolnieniu ze szkoły musi opuścić Oslo, miasto, bez którego nie może oddychać, a musi nauczyć się funkcjonować bez jego rytmu. Wyjeżdża do Telemarku, gdzie wynajmuje domek od dwóch braci. Tak, pozornie powinno już wszystko pójść doskonale, ale niestety pragnienia kobiety, są silniejsze od niej samej i po raz kolejny pakuje się w kłopoty.
I teraz co najważniejsze. Mamy tu obraz kobiety, która nie nauczyła się żyć sama. W jej cieniu jest ogromna tragedia, która najprawdopodobniej ukształtowała jej charakter i jej pragnienia. Kiedyś opuszczona, teraz nie jest w stanie pogodzić się z myślą, że znowu ktoś mógłby ją pozostawić. Nie ma dla niej znaczenia nikt i nic. Można by rzec, że idzie po trupach do celu. Autorka nie oceniła jej w ani jednym zdaniu, a my, choć moglibyśmy to zrobić, po prostu jej żałujemy, choć nie raz może nam zmarszczyć się brew.
W tym wszystkim nosi dumnie głowę i co najważniejsze, nie widzi swoich błędów. Arogancja, brawura, czy może tak ogromne poczucie własnej wartości. To pozostawiam już wam, bo książka jest doskonała pod każdym względem. Do tego mamy innego cichego bohatera, który przewija się z tyłu, a pozornie niewidoczny, wywrócił nasz świat do góry nogami. On, wirus, który zamknął nas w domach, odseparował od siebie i skazał na samotność. Wielu ludzi przypłaciło ten czas ogromną depresją i mam wrażenie, że ta separacja miała ogromny wpływ na kobietę. Nie dość, że nie potrafi żyć sama, to jeszcze musiała tak żyć, gdyż ktoś za nią zadecydował.
Bolesna historia. Z wieloma prawdami i wieloma gorzkimi przemyśleniami. Z muzyką w tle, z balladami i z prawdą, która w większości jest tak bolesna.