Dziś pora na kolejną recenzję. Autora nie przedstawiam, bo go wszyscy znamy/kojarzymy. Ceniony, wielokrotnie nagradzany dziennikarz. Do tej pory za mną dość przejmujący reportaż o Grzegorzu Przemyku (z Nagrodą Literacką Nike 2017 - nie dziwię się). Przepłakałam połowę. Tym razem pora na kolejny. Sprawa, o której nie miałam pojęcia, a wówczas wstrząsnęła krajem. Będą porównania. Czy dziś wszystko wiemy? Zapraszam.
Kobieta, która dla wielu nie miała imienia. W rzeczywistości Emilia Margarita Gorgon, z domu Ilić, pochodzenia chorwackiego. Tysiące obywateli z uwagą śledziło informacje o najgłośniejszym wówczas procesie zarówno w historii polskiego sądownictwa, jak i II RP. Kobietę oskarżono o dokonanie brutalnego mordu na córce architekta, Henryka Zaremby, Elżbiecie (Lusi) w nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku. Gorgonowa rzekomo miała uderzyć małoletnią dziewczynę tępym narzędziem w głowę, roztrzaskując jej czaszkę i otworzyć okno, pozorując gwałt. Następnie wybiegła z mieszkania. Ciało odnalezione zostało później, a zdarzeniu towarzyszył skowyt psa. Od tamtej chwili Rita stała się najczarniejszym charakterem z możliwych.
Czy tej zbrodni rzeczywiście dokonała Rita Gorgonowa? Zdania są podzielone. Istnieje szereg dowodów jednoznacznie wskazujących na jej winę (grupa krwi na dżaganie, groźby, niektórzy świadkowie wskazywali konkretnie ją, opuszczającą pokój w pantoflach i brązowym swetrze). Pojawiają się również uzasadnione wątpliwości i pytania: czy kobieta miała na tyle siły, aby rozbić czaszkę? Czy byłaby w stanie zdeflorować nieletnią Zarembiankę? Czy to na pewno była ona?
Motyw zbrodni - nienawiść? Niewykluczone. Widzicie, te zbrodnie, które popełniają kobiety, są dużo bardziej okrutne i wyrafinowane. Może kierować nimi silne wzburzenie, wówczas często robią coś zupełnie tego nieświadomie. To właśnie dlatego Abdonie kobiet są potworniejsze. Dodam, że Gorgonowa miała potencjalny motyw. Podczas gdy jej mąż wyjechał do Stanów Zjednoczonych w celu zarobkowym, ona czuła się samotna. W domu Zarembów pracowała jako guwernantka. Henryk Zaremba był żonaty, ale ostatecznie ta dwójka została kochankami. Kiedy Rita zaszła w ciążę, ten nie uznał dziecka. Skutek? Gorgonowa opuściła jego dom nienawidząc Lusi. Nienawiść to zazwyczaj początek nieszczęść. Również obecnie.
Po latach o matkę upomniała się córka, Ewa. Urodzona w więzieniu w 1932 roku postanowiła oczyścić ją z zarzutów. Wiele osób cieszyło się z narodzin Ewy (wiadomo, informacje). Jedynie Gorgonowa twierdziła, że będzie ona dzieckiem napiętnowanym do końca życia. Owszem, nazywano ją „córką morderczyni”. Szczerze jej współczułam.
Co się stało później? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Cezary Łazarewicz w tym reportażu. Podobno ukrywała się w wielu miastach Polski. Podobno zmarła po 1945 roku. Jej grobu do dziś nie odnaleziono. Nie zdziwię się, jeśli w ogóle leży gdzieś w ogródku. Po latach wielu śledczych nadal próbowało rozwikłać tę sprawę. Mamy nowoczesne metody. Część dowodów ulega samozniszczeniu. Nie wiem, czy wiecie, ale w Krakowie na ul. Grzegórzeckiej, w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego do dziś znajduje się ten słynny dżagan. Według ustaleń tamtejszego śledztwa (a było ich kilka), jeśli coś ustalił profesor tej uczelni, tak musiało być. Podobnie z przekonaniem o winie Gorgonowej.
Nie mogę nie wspomnieć tutaj o ekranizacji z 1977 roku w reżyserii Janusza Majewskiego - „Sprawa Gorgoowej”. Niestety, jak pisze nasz autor, nie wyjaśnia on niczego. Ma jedynie wzbudzić wątpliwości o winie oskarżonej. Oto powód, dla którego go nie obejrzę. Wątpliwości są i bez niego. Ponadto jest to wycinek tej poplątanej niczym sieć pajęcza sprawy. Dwa procesy (krakowski i lwowski). W rzeczywistości było dużo więcej zamieszania. Kara śmierci i po sprawie? Też tak myślałam. Problem w tym, że trudno doliczyć się przypadków omyłkowych skazań. Później apelacja, miana rodzaju kary (Rita rzekomo bała się szubienic). Wreszcie więzienie, z którego została zwolniona w 1939 roku. Komu wierzyć?
Wspomniałam, że będą porównania. O ile przy „Żeby nie było śladów...” płakałam przez większą część, tutaj razem z autorem bawiłam się w śledczego. Pojawiało się więcej pytań i prędzej byłam zdziwiona niż zapłakana. Tutaj wiało chłodem, dystansem, ale to u dziennikarzy normalne. Nie można kierować się emocjami, pisząc, bo nie jest się wtedy obiektywnym. Rozumiem i domyślam się, ze nie było to łatwe. Zauważyłam (pewnie autor potwierdzi/zaprzeczy), że jeżeli jakaś sprawa Cezaremu Łazarewiczowi nie dawało spokoju, jakaś sprawa, to musi o niej napisać. Tak było również z historią Grzegorza Przemyka. Słuszna decyzja.
Podsumowując, świetna robota. Jestem pełna podziwu. Cezary Łazarewicz już dawno wylądował na liście moich ulubionych autorów. Wrócę do Was jeszcze nie raz i nie dwa, bo chociażby czeka na mnie na półce „Nic osobistego. Sprawa Janusza Walusia” (mam nawet z autografem) czy „Elegancki morderca”. W każdym razie łapcie tę i każdą inną książkę autora. Polecam rękami i nogami.