Wiedzieliście, że nasze rodzime bazyliszki chociaż przypominają wyglądem warany z Komodo, to polują stadnie niczym raptory (tak, dokładnie jak te z „Jurassic Park”), a ich ślina ma właściwości depetryfikujące? Słyszeliście o tym, że warszawska syrenka w ogóle nie miała zamiaru bronić miasta, tylko ją w tę rolę niecnie wrobiono; więc, gdy tylko nadarzy się okazja będzie się mścić na jego mieszkańcach? Zastanawialiście się, gdzie podziała się TA ZŁOTA KACZKA albo czy przywrócony do życia, zaklęty w niedźwiedzia książę, będzie potrafił odnaleźć się w świecie ludzi? Mam nadzieję, że poczuliście się chociaż trochę tymi pytaniami zaintrygowani. Jeśli tak, to świetnie, bo dziś mam zamiar pokazać wam książkę idealną dla fanów zagadek, tajemnic i przyprószonych magiczną grozą opowieści z kryminalnym zacięciem, czyli Tosię w tarapatach. Stowarzyszenie Szperaczy”.
***
Zapewne pamiętacie poprzednie przygody Tosi. Jak się ma na nazwisko Tarapata, to wiadomo – nudy nie będzie. Dziewczynka od najmłodszych lat, niczym magnes, przyciąga kłopoty i magiczne dziwadła, ale co najważniejsze zawsze znajduje rozsądny sposób na wyjście z kiepskiej sytuacji. Już kiedyś pisałam, że to trochę taka nasza polska Nelly Rapp, której jeszcze nikt nie zwerbował do Upiornej Akademii*. I wiecie co się stało? Wykrakałam! Tosia również wstąpiła w szeregi tajnej organizacji, dbającej o zachowanie równowagi między światami, czyli do Stowarzyszenia Szperaczy! W najnowszej części swoich przygód, angażując się w rozwiązanie bardzo niebezpiecznej sprawy, będzie miała okazję wykazać się jako jego NAJMŁODSZA członkini. A, że jest niezwykle odważna, ambitna i samodzielna, nie będzie miała z tym większych problemów.
Z kim przyjdzie jej się zmierzyć? Otóż pewien zły człowiek, który każe nazywać się Panem Demonium, kierując się pokrętną logiką rasowego złoczyńcy, terroryzuje Warszawę. By siać zamęt, zostaje „mamą”, legendarnych gadów i ożywia warszawskie pomniki. Zamienia także w kamień niewinnych ludzi… Tosia po raz kolejny więc wpada w wir ocierającej się o horror przygody. Tym razem staje oko w oko z legendarnym bazyliszkiem, a także zostaje uprowadzona przez niedźwiedzia! Na szczęście nastolatka (tak, Tosia nam od drugiej części, trochę podrosła), potrafi, kiedy trzeba, zachować zimną krew – jednego stwora skutecznie więc zagaduje, a drugiego raczy przekąską z KFC.
Zachwycił mnie rewelacyjny dobór tematu i pomysł na odświeżenie podań. To cudowny sposób, by nieco je przeinaczając, zainteresować młodzież przykurzonymi i skostniałymi ociupinkę opowieściami. Zachęcić do poszukiwań i pokazać, że i historia wcale nie jest tak nudna, jak się wydaje. Bo czy jest lepszy sposób do zdobywania wiedzy niż zaplątać się w przygodę? Dzięki niej, Tosia – a czytelnik wraz z nią – przekonuje się, że świat pełen jest rzeczy, które tylko czekają na to by zostać odkryte! Wystarczy się tylko uważniej wokół siebie rozejrzeć. Mam cichą nadzieję, że autor weźmie na tapet także inne legendy, a my z Tosią popodróżujemy trochę po Polsce.
Dobrą książkę dla dzieci poznajemy nie tylko po tym, że zaskakuje treścią, ale także po tym, że wzbudza w czytelniku wątpliwości. W życiu nie zawsze przecież wszystko się udaje, nie zawsze postępujemy właściwie i zdarza nam się wstydzić swoich decyzji. Sztuką jest nauczyć się pozwalać sobie na błędy i wyciągać z ich naukę. Tosia chociaż jest niezwykle rezolutną, inteligentną i zdolną dziewczynką, to jest także młoda i impulsywna. Ławo nam zrozumieć jej frustrację, gdy dorośli ignorują jej zdanie, a nawet zdobyte przez nią dowody! Maj bez zbędnego przerysowania i tłumaczenia, jednym prostym rysem pokazuje czytelnikowi racje obu stron: gniew porywczej młodości i obawę, zachowawczość zdobytego z wiekiem doświadczenia. Nie opowiada się jednak jednoznacznie za żadną z nich, pokazuje raczej, że obie się wzajemnie potrzebują i powinny się w siebie wsłuchiwać. Bo razem i z otwartym umysłem, można więcej.
Akcja powieści jest brawurowa i nie pozwala czytelnikowi wziąć głębszego oddechu. Paweł Maj sprawnie miesza prawdopodobne z nieprawdopodobnym, umiejętnie wchodzi w dialog z czytelnikiem i używa żywego języka, który w młodszym odbiorcy świetnie rezonuje. W starszym zresztą też, bo ja się od Tosi nie potrafiłam oderwać. To po prostu jedna z tych książek, które dają nam podczas lektury sporo frajdy, a to o nią przecież w czytaniu głównie chodzi.