(Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Wielka Litera)
„Wciąż wraca do mnie sen, w którym budzę się związana w piwnicy, jest przeraźliwie ciemno i już wiem, że on zaraz do mnie zejdzie”
Czytacie reportaże? Czy raczej jest to gatunek, po który nie sięgacie? Ja od czasu do czasu lubię przeczytać dobry reportaż. Jednak zdecydowanie po takiej książce potrzebuje odetchnąć, potrzebuję czegoś lżejszego. Czegoś, co pomoże mi przetrawić wszystkie szczegóły, które przeczytałam.
„Na oczach wszystkich” to przejmujący reportaż, który opowiada o gehennie maltretowanej kobiety. Jej mąż, przez media nazywany „polskim Fritzlem”, przez dwa lata więził swoją żonę w piwnicy. W końcu kobieta odważyła się o tym opowiedzieć. Niestety prokuratura trzykrotnie jej nie uwierzyła. Książka to świetny reportaż, który jest poparty wieloma dowodami, relacjami, rozmowami z prokuratorami i policjantami czy psychologami.
Już po pierwszych stronach wiedziałam, że „Na oczach wszystkich” będzie niezwykle ciężką książką. Nie dlatego, że jest źle napisana. Tylko dlatego, że historia, która opisana na jej łamach, jest niezwykle poruszająca i tragiczna. W głowie mi się nie mieściło, jak bardzo można wypierać niektóre fakty i odsuwać od siebie prawdę.
Bardzo trudno jest mi napisać tę recenzję, ponieważ była to dla mnie bardzo emocjonalna lektura. Książkę musiałam dawkować, ten bagaż emocjonalny był niezwykle trudny do niesienia. Po kilkudziesięciu stronach miałam po prostu dość tych uczuć, które się we mnie kotłowały. Bo było to nie tylko współczucie, które wybijało się na pierwszy plan. Ale była to także złość i bezsilność, które pojawiały się w momencie, gdy nikt nie wierzył ofierze.
Nie do pomyślenia jest, że w latach 2000 ktoś może ot, tak powiedzieć, „przecież nic się nie dzieje". Że to normalne, że mąż bije żonę. Że przecież on mówił dzień dobry, on zawsze się kłaniał, więc to, co mówi ofiara, nie może być prawdą. Przerażające jak kobieta, która potrzebuje pomocy i w końcu odważyła się o nią prosić, została sama. Nikt jej nie uwierzył. Prokuratura trzy razy umorzyła sprawę, ponieważ stwierdzili, że nic się nie dzieje. Nikt nie przesłuchał świadków, nikt nie sprawdził badań, które miała przeprowadzone Ewa (imię zmienione).
Wielkie brawa należą się autorce za to, że opowiedziała nie tylko historię Ewy, ale także poruszyła tematy, które pomogły szerzej zrozumieć zjawisko przemocy oraz tego, w jaki sposób funkcjonuje mózg ofiary. W tej książce mam wiele rozmów z psychologami, wiele odniesień do książek, które szerzej zajmują się tymi tematami.
Widać, że autorka bardzo przełożyła się do napisania tej książki i że w ten sposób oddała swego rodzaju hołd ofiarom przemocy w rodzinie. Często możemy usłyszeć głosy, że opowiadanie tak tragicznych historii jest opowiadaniem o życiu oprawców. W tym przypadku autorka w taki sposób ujęła temat, że widać było tutaj to skupienie na ofierze, że to ona była najważniejsza i że to jej chciała pomóc autorka.
Katarzyna Włodkowska pokusiła się nawet o historyczne umieszczenie Kaszub i pokazanie, w jaki sposób przynależność Ewy i jej oprawcy wpłynęła na to, jak potoczyła się cała ta historia i dlaczego Ewa nie otrzymała tej pomocy wcześniej.
Autorka trafnie stawia pytania, dlaczego nikt się nie zainteresował, dlaczego nikt nie odważył się powiedzieć prawdy. Dlaczego przemoc w rodzinie jest tematem tabu? I dlaczego ta historia działa się na oczach wszystkich?