Kiedy już naczytam się trudnych książek i mam ochotę zrobić sobie przerwę, zazwyczaj sięgam po literaturę obyczajową, tak zwaną – kobiecą. Tym razem zwróciłam uwagę na książkę Ewy Mai Maćkowiak pod tytułem „Wszystko będzie dobrze”, która obiecywała mi historię o przyjaźni i spełnianiu marzeń pomimo trudnej przeszłości. Od takich książek nie oczekuję wiele, byle nie były infantylne i dobrze się czytały.
„Wszystko będzie dobrze” spełniła te oczekiwania. Książka opowiada o dwóch przyjaciółkach – Honoracie i Arlecie – które razem przetrwały dzieciństwo w domu dziecka, a w dorosłym życiu nadal trzymają się razem. Honorata jest osobą o wielkim sercu, poświęca swoje życie pomocy innym, pracuje w opiece społecznej i z dobrego serca wspiera panią Stefanię. Widząc, że staruszka czuje się coraz gorzej, postanawia poinformować o tym jej syna, Jarka, który mieszka w Stanach Zjednoczonych, a na złe wieści o stanie mamy natychmiast przyjeżdża. Pani Stefania bardzo zżyła się ze swoją opiekunką, dlatego zdecydowała się przekazać jej swój dom po śmierci. Jednocześnie między dziewczyną a Jarkiem nawiązuje się fascynacja i nić porozumienia, której efektem jest zaproszenie do Nowego Jorku, co zawsze było największym marzeniem Honoraty.
Życie Arlety nie ułożyło się pomyślnie. Szukając miłości i akceptacji, której bardzo jej brakowało w bidulu, trafiła w ręce mężczyzny, który zmienił jej życie w koszmar. Mimo nakrycia go na zdradzie, zdecydowała się na ślub, po którym wszystko było tylko gorzej. Mężczyzna bez imienia, ON, poniżał ją i bił, dawał do zrozumienia, że nie jest nic warta i nie zasługuje na lepsze traktowanie. Zdradzał ją, jednocześnie oczekując perfekcyjnego domu – kosztem zainteresowań literackich dziewczyny. Kiedy w końcu zdecydowała się od niego odejść, odnalazł ją i dotkliwie pobił, za co trafił do aresztu. Jednak nawet to nie utwierdziło Arlety w przekonaniu, że czas wyplątać się z tej tragicznej sytuacji, dopiero wsparcie przyjaciółki, innych silnych kobiet i życzliwych lekarzy doprowadziło do tego, że złożyła pozew o rozwód.
I jak za dotknięciem magicznej różdżki, wszystko zaczęło się układać, a marzenia spełniać. W ciągu roku obie panie zyskały domy i ukochanych mężczyzn, Arleta dostała szansę i propozycję wydania swojej książki. Na każdym kroku spotykały się z życzliwością, wszelkie troski odeszły w zapomnienie i wspólnie mogły cieszyć się swoim szczęściem, mieć nadzieję na lepszą przyszłość.
Jak widać, fabuła książki jest naiwna i przewidywalna, a jednak uważam, że i takie powieści są potrzebne, ku pokrzepieniu serc. Kopciuszek zawsze żywy. Bohaterki przeszły w swoim życiu wiele i doświadczyły od losu smutku i cierpienia, a teraz karty nagle się odwracają i wszystko układa się jak marzenie. Współczesna bajka wzrusza i pokazuje, że zawsze warto być sobą, mieć własne cele, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, by je spełnić.
Takie proste, baśniowe historie bronią się pokrzepiającymi refleksjami, których sporo można tam spotkać. I choć irytowały mnie powtarzające się frazy o melodyjnym głosie bohaterów lub kamieniu spadającym z wielkim hukiem z serca, czy też dialogi budowane zdaniami wielokrotnie złożonymi, to generalnie łatwość czytania książki sprawiła, że nie żałuję czasu z nią spędzonego. Wiele razy wywołała mój uśmiech, zwłaszcza kiedy nieporozumienie sprawiało, że rozmówcy nie mogli się ze sobą dogadać. Dobra książka na kobiece smutki.