Kolejny rok rozpoczynam z nowymi jak dla mnie autorkami. Tym razem trafiłam na Annę Klejzerowicz i jej powieść zatytułowaną „Królowa Śniegu”. Chyba sięgnęłam po nią dlatego, że u mnie za oknem zamiast prawdziwej zimy jest szaro, buro i ponuro. Niemniej jednak już po okładce można się zorientować, że „kolorowo” to raczej nie będzie, gdyż jest to kryminał.
Akcja powieści rozpoczyna się w styczniu, w fikcyjnym miasteczku Kryszewo nieopodal Gdańska. Czytelnik na wstępie jest informowany o tym, że zima tego roku jest wyjątkowo sroga a prolog informuje nas o śmierci jednego z mieszkańców owej miejscowości. Mężczyzna jest „pod wpływem” pewnych ilości promili a tuż przed śmiercią widzi jak podchodzi do niego kobieta w białym kożuszku. Kaptur otoczony futerkiem a na głowie diadem. Śmieje się do niego i podaje mu coś do picia. Mężczyzna jest szczęśliwy, czuje błogość myśli o niej, że to Królowa Śniegu i po prostu odchodzi w niebyt.
Rozpoczyna się śledztwo w które dosyć mocno zaczyna się angażować Felicja Stefańska. Jest to przyjaciółka miejscowej radnej – Grety. Owa radna zaproponowała Felicji posadę rzeczniczki prasowej urzędu gminy, gdy ta straciła pracę. Prywatne śledztwo przynosi chyba lepsze rezultaty niż to prowadzone przez policję i po nitce do kłębka okazuje się, że ta nitka doprowadziła ją do tytułowej Królowej śniegu. Jednak co to wszystko znaczy? Czy faktycznie istnieje bajkowa postać? Czy może ktoś się po nią podszywa? A może to faktycznie klątwa o której po kątach szepczą mieszkańcy?
Wiele pytań mało odpowiedzi a ich dziennikarka zaczyna szukać w przeszłości miasteczka bo nie jest ono takie kryształowe. Okazuje się, że kiedyś w innym ustroju działał tutaj PGR. Ludzka mentalność była inna. Mieszkańcy dużo pili i jak widać po wielu zgonach przez wychłodzenie organizmu na mrozie, które już miały miejsce tej zimy, niewiele się zmieniło.
Muszę się przyznać, że do pozycji podeszłam nieco sceptycznie czytając na pierwszych stronach o pijackich majakach na temat Królowej Śniegu. Spodziewałam się, że wątek zostanie „pociągnięty” zupełnie inaczej ale się zawiodłam. Nie znaczy to wcale, że autorka mnie rozczarowała. Wręcz przeciwnie. W fabułę kapitalnie wplotła przeszłość PGR-owskiej wsi i mentalność mieszkańców, którzy są jak „rozparzeńcy” w niedzielę kościół, jednak jak nie potrafią wyjaśnić tego co zaczyna się dziać w otaczającym ich świecie to nawiązują do dalekiej przeszłości i niewyjaśnione nazywają „klątwą”. Autochtonowie niestety nie potrafili także odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Stali się ślepi niczym „dzieci we mgle” przez co zaczęli powielać czyny swych rodziców – powoli popadali w alkoholizm. Autorka pokazuje go nam tutaj w nadmiarze. Niejako ostrzega czytelnika przed biernością i tego czego unikać, gdy nie można wybrnąć z kłopotów. Widzimy tutaj na przykładzie masowo zamarzających mieszkańców, którzy mieli sporo promili we krwi, jak nie należy postępować w trudnych sytuacjach, bo przecież barowe opary to nie rozwiązanie niczyich problemów i tego, że życiowa stagnacja może nas doprowadzić właśnie do takiego momentu. Momentu, o którym raczej nikt nie marzy.
Krótko podsumowując „Królowa Śniegu” to powieść wielowątkowa a uważam, że niektóre z nich mogły zostać bardziej rozbudowane, a że nie są czuję pewien niedosyt. Tropy się plączą czyli jest dobrze, gdyż czytelnik nie może od pierwszych stron wydedukować zakończenia. Książka nieco mroczna w swym przekazie ale na pewno taka miała być w zamierzeniu autorki i to według mnie wyszło jej znakomicie. Powieść przeczytałam w dwa wieczory, czyli „wciąga”. Chciałam nadmienić w tym miejscu, że styl autorki miał tutaj ogromne znaczenie. Lekki i przyjemny w odbiorze. Kryminał w swej formie dzięki baśniowemu wątkowi bardziej przypomina mi Brandona Mull’a niż Agathę Christie. Niemniej jednak polecam i uważam pozycję za godną przeczytania.