Miałam już nie czytać w tym roku książek, które ciężko zniosę, o których będę myśleć dniami i nocami długo potem, gdy już odłożę je na półkę, jednak znów taka wpadła mi w ręce i zasiała we mnie niepokój, smutek i zaprząta moje myśli rozważaniami o ukrytych głęboko ranach i traumach niemożliwych do zapomnienia do końca życia. Taka właśnie jest powieść Jarosława Czechowicza „Winne”, którą otrzymałam dzięki uprzejmości Sztukatera. To jedna z tych książek, która pochłania całkowicie, przy której zapomina się o wszystkim, bo trzeba czytać i czytać, aż do końca.
Bohaterkami powieści są dwie siostry – Irena i Anna, które poznajemy, kiedy obie dobiegają czterdziestki i doskonale widać, że obie nie są w dobrej kondycji psychicznej. Choć mają satysfakcjonującą pracę i szanowane zawody, to jednak od razu widać, że ich życie naznaczone jest wielkim bólem i smutkiem. Obie są samotne, bezdzietne, niezrealizowane, obie rozpaczliwie poszukują gruntu pod nogami. Stopniowo odkrywamy, że ich trauma wiąże się z tym, jak były traktowane przez matkę, jak były przez nią terroryzowane, upokarzane na każdym kroku i nawet po niemal całkowitym zerwaniu tej toksycznej relacji, nadal są pod jej wpływem i nic ich wyzwolić nie może, nawet śmierć. Wkrótce jednak na jaw wychodzi prawda o matce, o jej życiu i przejściach, które w pewien sposób wyjaśniają jej wrogą postawę wobec córek.
Książka jest przytłaczająca i smutna. Pokazuje losy rodziny, w której nie ma odrobiny miłości. Pokazuje wpływ takiej sytuacji na dalsze losy dzieci. Wstyd i upokorzenia doznawane w nastoletnim życiu zostały z bohaterkami na zawsze, nie pozwoliły im na spokojne i pełne życie. Nie pozwoliły im nawet wspierać się wzajemnie w nieszczęściu, jakiego doświadczyły. Ich dorosłość, nawet po usamodzielnieniu, nadal nie jest wolna od trudnych emocji, poczucia winy, strachu i bezradności wobec niechęci matki. Zwłaszcza że nie potrafią zrozumieć, dlaczego są cały czas traktowane jak przeciwniczki i cały czas wspominają pełnego miłości i oddania tatę, który zginął w wypadku, kiedy wkraczały w nastoletnie życie. Starają się żyć mimo wszystko, układać sobie przyszłość, jednak cień bezdusznej matki kładzie się na wszystkim, co próbują stworzyć.
Opowieść Czechowicza cała jest wypełniona mrokiem, rozpaczą, beznadzieją, które biorą się z niezrozumienia przez córki sytuacji. Prawda odkrywana jest przed nimi, ale i przed czytelnikami, stopniowo – początkowo w krótkich wspomnieniach, migawkach z przeszłości, które sygnalizują, że być może relacja matki z ojcem dziewczyn nie należała do najszczęśliwszych, by ostatecznie ukazać się w całej swej dramatycznej postaci.
Prozę Jarosława Czechowicza poznałam przy okazji jego wcześniejszej „Toksyczności” – opowieści o walce z alkoholizmem, a ostatecznie uznaniu siły przeciwnika i ograniczaniu jego negatywnego wpływu. Mam wrażenie, że w „Winnych” autor jeszcze bardziej zagłębia się w kobiecą psychikę, odkrywa i analizuje jej mroki, przygląda się szczegółom z wyjątkową uważnością i skrupulatnością. Ukazuje swoje postaci przez pryzmat ich reakcji, słów, drżenia rąk, wyrazów twarzy, w których emocji widać najwięcej, bez konieczności opisywania ich w dosłowny sposób. Od tej opowieści nie sposób się oderwać, bo autor umiejętnie dawkuje wyjaśnienia dotyczące postaw bohaterek, rozbudza podejrzenia, a w końcu pewność, że to, co zapamiętały dziewczyny z dzieciństwa, nie jest prawdą. Część akcji została umieszczona w zimowych plenerach Islandii, które tylko potęgują ogólny nastrój powieści – poczucie samotności, surowość otoczenia, aurę przygnębienia. To mocna proza, bolesna, pozostająca w głowie na długo. Poruszająca i ważna.