Żmija – symbol podstępu, wyrachowania i nieprzewidywalnego ataku. Ten archetyp ma siłę – przywołuje pierwotny lęk. Trudno o bardziej wdzięczny i nośny motyw, zwłaszcza w literaturze psychologicznej czy thrillerze psychopatycznym. I właśnie dlatego trudno nie odczuć zawodu, kiedy widzi się, jak autorka traktuje tę symbolikę. Na kartach powieści żmija zamienia się w pusty rekwizyt, przypominający raczej chwyt marketingowy niż rzeczywisty klucz interpretacyjny. Nadia (tytułowa żmija) nie kąsa z ukrycia – ona wrzeszczy, syczy z daleka i niemal uprzedza, zanim zaatakuje. Brakuje tu subtelności, sugestii, napięcia budowanego przez niedopowiedzenie.
Zamiast opowieści o przebiegłości i zimnej kalkulacji, dostajemy historię, która próbuje epatować brutalnością, ale nie potrafi zbudować ani atmosfery grozy, ani psychicznego napięcia. Kolejne wydarzenia przypominają raczej serię sensacyjnych epizodów, które powtarzają te same obsesyjne motywy. Nadia w tym wszystkim staje się jedynie nośnikiem samych negatywnych emocji, a nie postacią, z którą można by się choć trochę utożsamić. To bardziej wizja osoby z głębokim zaburzeniem, które nie potrafi znaleźć swojej drogi, a nie dobrze skonstruowany portret psychologiczny. „Żmija w szale kąsa najmocniej” – ten slogan brzmi dramatycznie, ale brzmi też pusto, bo kiedy nie wierzymy w realność tej szamoczącej się postaci, trudno przejąć się jej losem.
*
Wszystko zaczyna się od zlecenia, które przez przypadek dotyczy byłego partnera Nadii – niby ironia losu, ale wykorzystana zupełnie bez polotu. Morderstwo poprzedniego "klienta" przedstawione zostaje jako przerysowany akt z przesadnie wyeksponowaną "kreatywnością" metody. Następnie fabuła ślizga się po kolejnych epizodach – szybki seks z przypadkowym mężczyzną, podpalenie domu, krwawe „zajęcia z medycyny naturalnej”, aż po amatorskie zbrodnie (które bardziej przypominają wypisy z kryminalnych brukowców niż konsekwentnie poprowadzoną fabułę).
Całość kończy się psychologicznym rozmyciem: Nadia przestaje odróżniać sen od rzeczywistości, co mogłoby być ciekawym tropem… gdyby nie fakt, że przez całą powieść i tak niewiele miało logiczny sens.
**
Szczegółowiej odnośnie bohaterki… Centralną postacią powieści „Żmija” jest Nadia Romanowicz-Aristowska – kobieta o dwóch twarzach, prowadząca podwójne życie: z jednej strony jako terapeutka mobilnej poradni, z drugiej – jako bezwzględna egzekutorka zleconych morderstw. Choć formalnie działa w ramach luk prawnych (jak sama przyznaje, „poradnię może otworzyć nawet Grażyna z warzywniaka”), jej głównym obszarem działania staje się nie psychika pacjentów, lecz egzekwowanie prywatnej sprawiedliwości w imieniu innych kobiet – klientek, które zgłaszają się do niej po pomoc.
Nadia to postać skrajnie niejednoznaczna. Sama siebie opisuje jako istotę cichą, bezszelestną, niewidzialną dla świata – jak kot, syrena czy trująca lionfish. Z upodobaniem przywołuje literackie i filmowe postacie morderców: Buffalo Billa, Jean-Baptiste'a Grenouille'a. Nie postrzega siebie jako chorą psychicznie – mimo że przypisano jej numer „F41” w klasyfikacji zaburzeń lękowych – a raczej jako kogoś, kto zyskuje władzę nad sobą i innymi poprzez obserwację, kontrolę i chłodną kalkulację.
W skrócie Nadia to kobieta balansującą między rzeczywistością a urojeniem, między traumą a zemstą, między drapieżnikiem a człowiekiem. I to właśnie ona zaprasza czytelnika do poznania jej myśli i przeżyć… Czy to nie przerażające?
***
Lato operuje stylem, który balansuje między udawaną psychologiczną głębią a przerysowaną dosadnością, próbując stworzyć klimat mrocznego thrillera psychologicznego. Jednak „Żmija” w rezultacie pozostaje głównie katalogiem cierpień, frustracji i brutalnych fantazji autorki. Narracja, prowadzona w pierwszej osobie, stara się imitować ton refleksyjny, lecz często grzęźnie w powierzchownych obserwacjach i pretensjonalnych porównaniach, które mają nadać bohaterce cechy enigmatycznej femme fatale, lecz wypadają sztucznie.
Wątki medyczne, seks, brutalność i okultystyczne praktyki mieszają się w sposób, który mógłby zaskakiwać, ale w praktyce sprawia, że książka dryfuje w kierunku dziwnego, chwilami groteskowego patchworku, który bardziej przypomina scenariusz do taniego thrillera erotycznego niż spójną i przemyślaną fabułę psychologiczną.
W mojej ocenie, ta książka nie powinna być oddana w ręce "ufnych" czytelników. Po jej lekturze czułam się wręcz przytłoczona, jakby autorka próbowała wylać na papier wszystkie swoje żale i frustracje, z którymi nie poradziła sobie w inny sposób niż w formie ich spisania. To literatura, która nie wnosi nic wartościowego do dyskusji na temat zła, moralności czy zaburzeń psychicznych. Raczej wywołuje wrażenie głębokiego chaosu i mrocznego przerostu formy nad treścią.
Ostatecznie, jest to pozycja, która raczej deprawuje niż poszerza horyzonty, przynosząc uczucie niepokoju i uczucia dyskomfortu. W mojej opinii, lepiej trzymać się z dala od tej publikacji.