Chociaż wiele osób uważa “Trzynastą opowieść” Diane Setterfield za nowość, jest to tytuł obecny na polskim rynku wydawniczym już od 15 lat. Pierwsze wydanie nie zdobyło jednak takiej popularności, na jaką ta powieść zasługuje - sama trafiłam na nią dopiero 8 lat później. Trafiłam i przepadłam, całkowicie oczarowana jej stylem, gotyckim klimatem i literackimi nawiązaniami. Niedawno Wydawnictwo Albatros, być może w związku z sukcesem późniejszej powieści autorki, “Była sobie rzeka”, podarowało “Trzynastej opowieści” nowe życie, wznawiając ją w nowym tłumaczeniu Magdaleny Słysz i w przepięknej oprawie graficznej. Mam ogromną nadzieję, że dzięki temu literacki debiut Setterfield zdobędzie szerokie grono zachwyconych czytelników.
O czym w ogóle jest ta książka? O kobietach, o dziwnym domu, który wydaje się żyć własnym życiem i o więzach, których nie jest w stanie rozerwać nawet śmierć. Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy Margaret Lea - córka antykwariusza, która całe życie spędziła pośród książek, a w wolnych chwilach zajmuje się pisaniem biografii, otrzymuje list od Vidy Winter - tajemniczej pisarki, której sekrety wielu chciałoby poznać, ale nikomu dotąd się to nie udało. Będąc już u schyłku życia i mając na koncie dziesiątki wydanych powieści, autorka chce wreszcie opowiedzieć swoją własną historię, a do jej spisania wybrała właśnie Margaret. Tak zaczyna się opowieść o posiadłości Angelfield i jej ekscentrycznych mieszkańcach, o rodzinnych tajemnicach, miłości, śmierci i szaleństwie.
“Trzynasta opowieść” już od pierwszych stron uwodzi pięknem języka, miejscami niemal poetyckiego, pełnego metafor i głębszych znaczeń. (Tutaj składam głęboki ukłon w stronę tłumaczki, bo nie można zapominać, że to dzięki jej pracy możemy delektować się tą powieścią, a dobry przekład to sztuka.) Szczególnie ujęło mnie to, w jaki sposób autorka pisze o książkach i miłości do nich, trafiając wprost do serc tych, którzy bez czytania nie wyobrażają sobie życia. Setterfield jest też mistrzynią budowania klimatu. Powieść przesycona jest gotycką atmosferą mrocznego niepokoju, budowaną zarówno przez samo miejsce akcji, jak również przez kreację bohaterów i całej ich skomplikowanej rodzinnej historii. Mówi się, że każda rodzina ma swojego trupa w szafie - cóż, niektóre mają ich więcej, niż inne…
Jak można się domyślić, akcja powieści toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza, współczesna, skupia się na Margaret, przebywającej w posiadłości Vidy Winter, aby pracować nad jej biografią. Równocześnie bohaterka prowadzi własne śledztwo, próbując odkryć to, czego pisarka nie chce jej wyjawić. Druga linia czasowa to rozpoczynająca się prawie wiek wcześniej opowieść o rodzinie Angelfieldów, misternie tkana przez panią Winter. Liczba dwa w ogóle wydaje się mieć w tej książce szczególne znaczenie: dużą rolę odgrywają bliźnięta, w tekście pojawiają się dwie posiadłości, każda skrywająca własne sekrety, a każda z linii czasowych ma swoje dwie główne bohaterki.
Skoro już o bohaterkach mowa, w “Trzynastej opowieści” nie brakuje wyrazistych postaci kobiecych, zaczynając od pozornie kontrastujących ze sobą Vidy i Margaret. Pierwsza jest pewna siebie, władcza, emanująca siłą, choć wewnątrz przypomina raczej ruiny, w jakie obróciło się Angelfield. Druga, z pozoru słaba, cicha, skrajnie introwertyczna, ukrywa głęboko w sobie zarówno swoją siłę, jak i największą słabość. Te dwie kobiety łączy jednak zaskakująco wiele, co powoli odkrywamy czytając tę powieść.
Nie chcę zdradzać za dużo, wolałabym, żebyście sami sięgnęli po “Trzynastą opowieść” i pozwolili, żeby porwał was jej mroczny klimat i misternie utkana sieć długo skrywanych tajemnic. Dla miłośników książek o książkach i gotyckich powieści, to pozycja obowiązkowa!