Jeden z pierwszych zbiorów opowiadań autorstwa Stephena Kinga. Jeden z pierwszych zbiorów opowiadań autora, jakie miałam w ręku. Dziś wracam do niego po latach. Powiem jedno: zestarzał się wybornie.
Na czytelnika czeka spora różnorodność, zarówno pod względem rodzaju, jak i treści. Jest i nowela, i dwa wiersze, i całkiem sporo opowiadań. Nie będę się skupiać na nich wszystkich, bo nie wszystkie podobały mi się do tego stopnia. Były dobre – ale po co mówić o dobrych, kiedy ma się prawdziwe perełki?
Niezwykłe jest to, w jaki sposób King bawi się z czytelnikiem. Maluje rzeczywiste obrazy, aby następnie wymieszać je, stopniowo, pociągnięcie za pociągnięciem, z dziwadłami nie z tego świata. Wychodzi mu to świetnie. Czytając, nie tylko czuje się strach czy jakieś podskórne zdenerwowanie. Czasami ma się uczucie, że wszystkie te dziwne zdarzenia przylegają do rzeczywistości; że gdyby istniały jakieś potwory w jeziorze lub mgle otaczającej supermarket, to zachowywałyby się właśnie tak; że ludzie, którzy się z nimi spotykają twarzą w twarz, reagują tak, jak powinni. Część tego uczucia strachu, które wywołują opowiadania, zapewne siedzi w naturze ludzkiej. Autor wyciąga z człowieka fobie – te drobne, podświadome, niektóre niemające sensu – ale zamiast badać je w świetle dnia, on rzuca na nie cień latarki. A one? Przybierają powykrzywiane, nienaturalne kształty – wtedy zaczyna się dreszczyk emocji.
Opowiadania grozy muszą w pewien sposób zerwać z rzeczywistością. Wśród mrożących krew w żyłach historiach o potworach zazwyczaj nie ma miejsca na „szkiełko i oko”. Tutaj jednak cały proces jest dość nieoczywisty. Wiele utworów eksploruje uczucie paranoi. Wąska linia między szaleństwem, nadnaturalnością i złymi mocami a racjonalnym światem zaciera się. W „Małpie” coś ewidentnie martwego wydaje się żywe, rozumne – i na dodatek bestialsko sadystyczne. Bardziej psychologicznie podchodzi do tego„Nona”. Z jeszcze innej perspektywy można obserwować to zjawisko w „Lamencie paranoika”. Ten utwór jest szczególnie ciekawy. Można go traktować jako dopowiedzenie do jednego z opowiadań. Sam w sobie przypomina połączenie filmu noir ze wszystkimi możliwymi teoriami spiskowymi, jakie się nawiną pod rękę:
Nasłali na mnie psa w brązowe łaty
z anteną radiową w nosie
Wiersz budzi nie tyle strach, ile pewien dyskomfort. Wizje są wyolbrzymione, nielogiczne, aż miejscami śmieszne. To chyba jednak śmiech przez łzy. Za dosadny komentarz niech posłuży cytat:
Przesłuchiwano moją matkę;
Dzięki Bogu nie żyje.
Całe to wariactwo najlepiej zostało przedstawione w „Balladzie o cennym strzale”. To było tak chore, że w pewnym momencie nie wiadomo, gdzie rzeczywistość, a gdzie urojenia. Nawet gdy podczas zakończenia sytuacja ma się wyklarować, pozostaje drobinka zwątpienia. Czy to wszystko naprawdę było złudą, wymysłem chorego umysłu? Sam utwór może posłużyć za ważny komentarz odnośnie bliskich osób chorych psychicznie i tego, na co są narażone.
Dużo zabawy psychologią, a może nawet moralnością, można odnaleźć w „Edytorze tekstu”. Czy jeśli usunę kogoś z rzeczywistości i nikt oprócz mnie nie wie, że ta osoba istniała, to czy robię coś złego? Czy jeśli dostaje się szansę na wykreowanie życia, o jakim zawsze się marzyło, to czy naprawdę nie można z niej skorzystać? Lektura opowiadania zostawiła mnie z tymi i wieloma podobnymi pytaniami. Dodatkowe brawa za kreację głównego bohatera. Niby niekoniecznie zachowuje się tak, jak powinien, ale czytelnik czerpie jakąś chorą satysfakcję z jego działań. Zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące. Lektura zdecydowanie obowiązkowa.
Jeśli kiedyś przestanę piać na temat „Jauntingu”, to dam znać. To według mnie jedno z najlepszych opowiadań nie tylko w zbiorze, ale w ogóle jeśli chodzi o autora. Cudowna jest oryginalność, cudowny jest sposób przedstawienia wydarzeń, który w idealnym tempie pokazuje czytelnikowi tyle, ile powinien wiedzieć. Cudowne jest to, że poczucie strachu nie tyle wyłania się ze strasznego obrazu, ale właśnie z braku obrazu. To nasza własna wyobraźnia zajmuje to puste miejsce – nasze podświadome strachy, makabryczne „co jeśli…”. Koncept użyty w utworze jest przerażający na nieco innej płaszczyźnie niż w reszcie utworów. Zakończenie to mistrzostwo. Dla niektórych nieprzewidywalne, ale używające świetnie strzelby Czechowa. I przeraźliwe. Miałam ciary. Nie dlatego, że się tak potwornie bałam; dlatego, że nagle zdałam sobie sprawę z tego, co się stało. Dopiero wtedy było strasznie.
Cały ten zbiór, który często szarpie za nerwy, został zgrabnie zakończony „Cieśniną”. Według mnie był to strzał w dziesiątkę. To opowiadanie jest trochę jak rozciąganie pod koniec treningu. Daje czas na oddech, uspokaja bijące serce. W porównaniu do reszty jest ono dość spokojne, może nawet miłe? Czytelnik poniekąd schodzi na ziemię po tych wszystkich niesamowitościach, a autor pod koniec puszcza do niego oczko. Dokładnie tak powinien się ten zbiór zakończyć. Kurtyna, wielkie brawa.
Wśród klaszczących znajduję się i ja. Ba, siedzę w jednym z pierwszych rzędów. Chociaż nie wszystkie opowiadania są porywające, to trzeba przyznać, że większość bazuje się na ciekawych pomysłach i wzbudza silne emocje. Plusem są też celne, intrygujące zakończenia – widać, że autor się zaczął rozwijać skrzydła. Szczerze mogę polecić każdemu, kto chciałby się trochę pobać, trochę pomyśleć i trochę zaskoczyć.