Bardzo trudno jest mi się zabrać za napisanie recenzji "Mostu nad Missisipi". Okładka niepozorna, objętość zapowiadająca krótki wieczór z książką, klasyfikacja jako "powieść młodzieżowa" wydaje się wróżyć tekst lekki i przyjemny. Nic bardziej mylnego.
Nastoletni Kuba jest w fazie silnego buntu spowodowanego nie tylko jego wiekiem, ale też sytuacją rodzinną. Był świadkiem próby samobójczej swej matki od chwili której opiekuje się nim babcia - Rzekoma Babka - której nigdy nie znał. Dysfunkcyjne jest nie tylko jego otoczenie rodzinne, ale też osiedle (jak mówi Rzekoma: ulica, która go wychowuje). Nie trudno tu spotkać wścibskie sąsiadki czy rodziny wielodzietne z problemem alkoholowym - ot, choćby rodzinę Chudzielca, któremu słowo "ukraść" wcale nie jest obce. Jednak pojawia się ktoś kto przełamuje samotność chłopca i zdaje się go rozumieć i akceptować, nawet z zielonym irokezem. Jest to starsza pani Teodora, nazywana przez Jakuba "Lete".
Wszystko komplikuje się gdy Teodora nagle znika, a jej dom zostaje przetrząśnięty przez osoby łase na jej majątek. Kuba dawno opracował krótką drogę do swojej starszej przyjaciółki - kładkę, którą przerzuca przez balkon. Mimo młodego wieku rozumie, że dzieje się coś bardzo niedobrego i postanawia działać, aby dowiedzieć się gdzie jest Lete i chronić ją.
Fabuła zarysowana przeze mnie może wydawać się niepozorna. Ot, nastolatek rozwiązujący zagadkę. Nie. Ta książka ma różne oblicza. Jest to powieść o ludzkich dramatach, trudach dorastania, łaknieniu akceptacji. Jest to historia o przyjaźni, o szukaniu siebie, o proszeniu o pomoc i przyjmowaniu jej. Metaforyczna przepaść - w którą chciała skoczyć matka Kuby, a także którą on przekraczał za każdym razem gdy pędził kładką między balkonami - może być interpretowana w różny sposób. Jako lęk, strach, niepewność, słabość.
Autorka genialnie wykreowała wszystkich bohaterów książki, także tych drugoplanowych. Rzekoma Babka ze swoim zachowawczym i zdystansowanym podejściem do wnuka, najpierw odrzucana i znienawidzona przez Kubę, potem powoli zmieniająca swój obraz w jego oczach. Złodziejaszek-sprzątacz Chudzielec i jego wiecznie podpita Wesoła matka. Dresiarz ze złamanym sercem i obiekt jego westchnień, hakerka Monika, pracująca na niskim stanowisku, dzięki któremu może opłacić studia. I na koniec czarne charaktery - Edi i Zamorzona. Przedstawiając relacje jakie rodzą się między Kubą i mieszkańcami osiedla, książka uczy bardzo ważnej rzeczy. Ktoś, kto na złego wygląda wcale nim w głębi duszy nie musi być. Dresiarz, który kiedyś sprawiedliwość wymierzał pięścią także ma uczucia, a zarówno on jak i Chudzielec próbują Jakubowi pomóc w jego rozpaczliwych działaniach.
Kuba na stronach powieści dojrzewa i przechodzi dramatyczne chwile mierzenia się z rzeczywistością. Dopiero po czasie zaczyna pojmować pewne sprawy, rozumieć jak funkcjonuje świat, odkrywa też swoją trudną sytuację rodzinną i patrzy na nią z zupełnie innej perspektywy.
Nie sposób nie zwrócić uwagi na mistrzowską narrację, oscylującą na granicy jawy i snu, fantazji, równocześnie tak brutalnie prawdziwej. Nie jest to narracja prosta i wymaga od czytelnika skupienia i uwagi, bo łatwo tu coś zgubić; jednak tworzy niepowtarzalny klimat i zmusza do refleksji nad wieloma aspektami życia.
Wrażenia z "Mostu nad Missisipi" mogę określić tylko jednym słowem: mocne. Powieść ta jest dla mnie totalnym zaskoczeniem i powiem szczerze, że była niemałym wyzwaniem. Jest to książka, która po przeczytaniu zostawia nas w stanie "literackiego kaca", który zapewne dla wszystkich czytelników będzie czasem refleksji i dosłownego odurzenia twórczością Ewy Przybylskiej i tym, jakie struny w duszy czytelnika autorka poruszyła. POLECAM!
(Warto wspomnieć, że książka została dofinansowana ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego)