Jestem miłośniczką twórczości Roberta McCammona i przeczytałam wszystkie książki jego autorstwa wydane dotychczas przez Wydawnictwo Vesper. „Łabędzi śpiew” to monumentalna powieść postapokaliptyczna, której pierwsze wydanie przypadło w końcowych latach trwającej niemal pół wieku zimnej wojny pomiędzy USA a ZSRR. Najnowsze polskie wydanie, które trzymam w ręku, z września 2025, ukazało się w okresie powrotu politycznego napięcia pomiędzy tymi mocarstwami, co budzi zdecydowanie silniejsze emocje.
Obawy przed użyciem broni atomowej w scenariuszu McCammona się ziszczają. Świat pogrąża się w nuklearnej zagładzie, pełnej zła, bólu i walki o przetrwanie. Niewyobrażalne konsekwencje eskalacji globalnego konfliktu śledzimy z perspektywy zwykłych ludzi, których losy są ze sobą subtelnie splecione. Bezdomna kobieta przemierzająca niebezpieczne ulice Nowego Jorku, samotny zapaśnik Josh Hutchins, czy Swan, dziewczynka o niezwykłym darze – każdy z tych bohaterów jest żywy i autentyczny, a ich codzienne problemy znikają w obliczu apokalipsy.
Te, z którymi muszą się mierzyć teraz, narażają ich życie w każdej minucie istnienia. Nieprzeniknione chmury blokują słońce, a upalne lato zamienia się w lodowatą zimę. Z ocalałych miejsc wyłaniają się nowe prawa pełne przemocy, ludożerców i bezwzględnej walki o przetrwanie. Autor w mistrzowski sposób buduje obraz świata, w którym zło przybiera tysiące masek, skrywając się nawet w pozornie niewinnych ludziach, ale potrafi też przybrać realną, budzącą grozę postać.
Jednak w tym zniszczonym świecie jest też miejsce na nadzieję. Wędrówka przez zniszczone ziemie, podczas której losy bohaterów w pewnym momencie się łączą, jest symbolem siły, determinacji i wiary w przyszłość. Klejnot znaleziony na stercie śmieci oraz jabłko, pełniące rolę symbolu przebaczenia, niosą przesłanie o odkupieniu i możliwości zmiany, nawet w obliczu totalnej destrukcji. A Autor dobitnie pokazuje, że prawdziwe twarze ludzi nie kryją się w ich wyglądzie zewnętrznym, ale w tym, co noszą wewnątrz.
Dla mnie to historia wyjątkowa, przywodząca pod wieloma względami mój ulubiony „Bastion” Stephena Kinga. Napisana z równym rozmachem i równie dosadnie ukazująca destrukcyjną skłonność człowieka do samozagłady. Ale to nie tylko powieść o apokalipsie, ale także, a może przede wszystkim, o ludzkiej naturze, jej słabościach i sile. Dynamiczna narracja, żywe dialogi i krótkie rozdziały pozwalają wniknąć totalnie w ten poruszający obraz świata po katastrofie pełen chaosu, strachu i przemiany. A obraz ten pozostaje w nas długo, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Oby pozostał tylko na kartach tak wybitnych powieści jak „Łabędzi śpiew”.