Rzuciłem się z wielkim apetytem na kolejną książkę z serii z Montalbano, ale niestety spotkało mnie duże rozczarowanie i zaraz wyjaśnię dlaczego.
Książka zaczyna się tak, że Montalbano nie ma nic do roboty i angażuje się w 'grę o skarb' z tajemniczym przeciwnikiem, który podrzuca mu w listach rebusy do odgadnięcia. Przy okazji nasz komisarz wchodzi w posiadanie dwóch gumowych lalek naturalnej wielkości, co prowadzi do wielu śmiesznych sytuacji. Czytając przecierałem oczy ze zdumienia, przypominało mi to bardziej powieści dla młodzieży Niziurskiego czy Nienackiego, ale Camilleri?!
Potem pojawia się student filozofii pomagający komisarzowi rozwikłać zagadkę tajemniczych wiadomości o skarbie, wygląda na postać nierzeczywistą, jak z opowiadań Conan Doyle'a. W drugiej części książki akcja nieco nabiera tempa, bo mamy wreszcie jakąś sprawę kryminalną: zniknięcie młodej dziewczyny, ale akcja wlecze się niemrawo za sprawą niekończących się dialogów wewnętrznych Montalbano. A samo rozwiązanie zagadki zaginięcia rozczarowuje, jest jakieś sztuczne i wydumane.
Siłą poprzednich książek z Montalbano było osadzenie w Sycylii, w lokalnym kolorycie i obyczajowości, tutaj tego nie ma, dostajemy za to abstrakcyjną historyjkę à la Sherlock Holmes. Poza tym mamy straszliwie stereotypowe wątki kobiece: Livia, z którą komisarz wciąż się kłóci, ale wciąż są ze sobą; Ingrid, pociągająca i przyjacielska, sypia u Montalbano, ale nigdy do niczego nie dochodzi. Kiedyś to było oryginalne, teraz nuży i staje się irytujące. Inną denerwującą rzeczą są wspomniane już niekończące się dialogi Montalbano z samym sobą, czasami aż trudno to czytać.
Nieźle wypadają w książce dwa wątki: po pierwsze podwładni komisarza, niezawodny Catarella (trzaskanie drzwiami!), szczególarz Fazio i kobieciarz Mimi Augello. Po drugie kulinaria: „W tawernie Enza, mimo że obiecał sobie jeść z umiarem, pochłonął roladki z miecznika i poprosił o jeszcze jedną porcję. Po czym, przed drugim daniem, zjadł mnóstwo przystawek z owoców morza i wielki talerz spaghetti z małżami.” Sam bym tak chciał... Niestety ani podwładni Montalbano, ani kulinaria nie ratują książki.
To chyba najsłabsza książka serii z Montalbano, którą dotychczas czytałem. Mam nadzieję, że mamy do czynienia z wypadkiem przy pracy i w następnych pozycjach Camilleri wróci do swojego wysokiego poziomu.