Stan wojenny, ze względu na swój wiek znam głównie z opowiadań. Niestety, ten okres naszej historii w szkole był zawsze traktowany po macoszemu, nigdy nie było czasu na dokładniejsze omówienie losów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Myślę, że nie tylko ja mury szkolne opuściłam z podstawową wiedzą na temat tego, dlaczego stan wojenny został wprowadzony, jakie niósł ze sobą ograniczenia oraz jak ludzie się w nim (nie)odnajdywali. Dlatego od kilku lat staram się na własną rękę sięgać czasami po literaturę, która przybliża niełatwe, ale z pewnością ważne lata PRL-u. Próbuję zrozumieć realia tamtych lat, dlaczego niektóre wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej, przekonać się jak ówczesne działania mają odbicie w obecnych czasach. Z wielką ochotą i ciekawością sięgnęłam więc po książkę Anny Mieszczanek "Dzień bez teleranka. Jak się żyło w stanie wojennym". Liczyłam na sporą dawkę wiedzy i wyjaśnienia wielu kwestii. Czy to się jednak udało?
Z pewnością od pierwszych stron zaskoczyło mnie to, że historię stanu wojennego poznajemy z perspektywy kilku osób — gońca z wydawnictwa, początkującej dziennikarki, kapitana z wydziału zabójstw, reżysera po filmówce i innych. Jednak dzięki temu zabiegowi mamy szansę przekonać się jak zwolennicy i przeciwnicy ówczesnej władzy reagowali na zmieniającą się rzeczywistość. Wraz z bohaterami przeżywamy dni, tygodnie, miesiące, a następnie lata stanu wojennego, widzimy jak początkowy szok i masowe internowanie niepokornych obywateli miesza się ze strachem o jutro, przy jednoczesnym poczuciu, że tak dłużej żyć się nie da. Pisarka z ogromną skrupulatnością przybliża meandry tamtych dni. Czasami wręcz od ilości nazwisk, dat, nazw organizacji, tytułów gazet kręciło mi się w głowie. Muszę docenić to, że "Dzień bez teleranka" jest źródłem ogromnej ilości informacji, niestety jednak sposób, w jaki Anna Mieszczanek zdecydowała się przekazać swoją naprawdę imponującą wiedzę, trochę mnie przytłoczył. Bardzo częste skakanie pomiędzy bohaterami w połączeniu z wieloma danymi, jakie przytaczała, sprawiło, że książę tę trudno uznać za lekką lekturę. Jak dla mnie "Dzień bez teleranka" został przeładowany zarówno postaciami, jak i szczegółowością opisów, myślę, że ograniczenie się do np. 4 bohaterów wyszłoby temu tytułowi na lepsze.
Odniosłam również wrażenie, że sposób opracowania książki chyba bardziej spodoba się osobom, które w tamtych latach żyły albo znają już dobrze temat stanu wojennego. Dla kogoś, kto chce zdobyć dopiero wiedzę o tym ciemnym okresie naszej historii, paradoksalnie ilość danych może okazać się zbyt duża. Tutaj każde zagadnienie poparte jest licznymi datami, nazwiskami więc nawet przy pozornie prostym wątku tworzy się cała obudowa i opowieść. Dla mnie dużym atutem tej książki jest język, w jakim została opisana. Jest prosty, zrozumiały co w połączeniu z uwagą jaką poświęcimy lekturze powoduje, że czytelnik może dowiedzieć się naprawdę wielu interesujących kwestii na temat tego czym poparte było wystąpienie Jaruzelskiego oraz jakie wywołało w całej Polsce skutki.
To nie jest lektura do tramwaju, między wyjściem do sklepu a spacerem. Jeżeli jednak damy sobie czas na jej przeczytanie to jestem pewna, że wyniesie się z niej naprawdę wiele oraz znacząco poszerzy swoją wiedzę nie tylko na temat samego stanu wojennego, ale również realiów życia w Polsce Ludowej. Atutem publikacji są również zdjęcia z tamtych lat, na których możemy obserwować zatrzymana w kadrze peerelowska rzeczywistość. Czy zatem warto sięgnąć po "Dzień bez teleranka. Jak się żyło w stanie wojennym"? Moim zdaniem tak, ale z odpowiednim nastawieniem oraz świadomością, że jest to naprawdę szczegółowe źródło wiedzy.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.