„Selekcje (…)” to kolejna książka autorstwa dr. M. Marceli – wykładowcy mojej Alma Mater, pisarza i literaturoznawcy (m.in.) – z którą miałam przyjemność się zapoznać. Tym razem jednak lektura była zupełnie inna niż poprzednie. Wyszła z kontekstu wychowania i rodzicielstwa w kierunku oświaty, systemu edukacji i szkolnictwa. Bo właśnie tego dotyczą „Selekcje” – zawierają analizę współczesnego kierunku szkoły i tego, jak „niszczy” (mocne słowo, bardzo clickbaitowe i nacechowane) nasze życie. Analizy są kierowane do masowego odbiorcy, dlatego można w niej znaleźć różne uproszczenia, a język, jakim posługuje się autor, jest niezwykle przystępny i barwny (czuć filologa!).
Jest to także bardzo smutna, ciut (a może nie ciut) idealistyczna i surowa opowieść o naszych czasach. Zawiera konkretny światopogląd, który co krok próbuje być potwierdzany różnymi odniesieniami do innych utworów (niekoniecznie z zakresu literatury przedmiotu). Dr Marcela pokazuje np. skąd wziął się system, jaki mamy lub czym jest ukryty wymiar szkoły i jak działa. Znajdziemy tu informacje o wartości zmian w życiu, o kulturze, powszechnej inwigilacji, kontrolingu, aksjologii, makdonaldyzacji, stratyfikacji społecznej i sporo przemyśleń nt różnych aspektów funkcjonowania systemu (ocenach, roli nauczycieli, kwestii przekonań, ustroju, o atrybutach szkoły itd.).
Trudno jest się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że obecny system edukacji nie działa zbyt dobrze. Ma wiele wad, które zostały tu wypunktowane – nierzadko w sposób bardzo emocjonalny. Jest to poniekąd lektura opisująca społeczeństwo polskie i stanowi także dobre przypomnienie pewnych podstawowych mechanizmów, postulatów i paradygmatów, którymi się otaczamy dość nieświadomo i wchodzimy w nie automatycznie, bez głębszej refleksji, w zasadzie od narodzin.
Mocny jest też główny postulat, będący niejako „receptą” na (raczej jednoznacznie) „zły” system edukacji. Jest to dość… kontrowersyjny postulat, popierany refleksją autora poszukującego rewolucyjnego rozwiązania (i jakże odważnego). Mówi on o likwidacji szkoły (w skrócie) i zastąpieniu jej czymś nowym – czymś, co dobrze się kojarzy, m.in. z wolnością. Jest to trochę powrót do korzeni etymologicznych, aczkolwiek… nie do końca został on, moim zdaniem, wytłumaczony. Nadal nie wiem na czym do końca miałaby ta rewolucja polegać. Pytanie również, czy to w ogóle możliwe (i czy słuszne)? Odpowiedź zależy od naszego punktu widzenia, poziomu sceptycyzmu czy tendencji do optymistycznego/pesymistycznego spoglądania na świat (i wielu innych czynników). Plus: czy nie da się już odbudować tego, co mamy?
Nie brak tu inspiracji różnymi myślicielami, członkami ruchu Nowego Wychowania, w tym postulatami Montessori itd. Autor często powołuje się także na dzieła Y. N. Harariego. Uwielbiam te wzmianki i podążanie „ku przyszłości”, jednakże czasem odnosiłam wrażenie, że nie do końca słowa Harariego odwoływały się do tego, co przedstawiał w swoich książkach (które czytałam). Porównywałam fragmenty, na które p. Marcela się powoływał, i sama je inaczej odbierałam. Ale takie jest właśnie prawo interpretacji.
Szczerze mówiąc, mam też ogólnie mały problem z książkami Pana Marceli. Recenzuję tę książkę po ponad tygodniu od jej przeczytania. Wiesz dlaczego? Bo z poprzednich książek niewiele pamiętam. Pamiętam raczej emocje, jakie mi towarzyszyły. Nie do końca główne myśli i wątki. Z tej lektury też wyciągnęłam długoterminowo raczej tyle, że „system jest zły”, „musimy być krytyczni i refleksyjni”, „system trzeba zmienić” i „należy zlikwidować szkołę”. Duża doza emocjonalności przysłania mi treść. Jest to dobry zabieg marketingowy, lektura wciąga, jest „o czym mówić”, aczkolwiek z drugiej strony przeszkadza to, moim zdaniem, w głębokim zrozumieniu. Ponadto intuicyjnie gdzieś to wszystko „już wiedziałam”, a autor jakby zebrał moje myśli w całość – no prawie wszystkie.
Co poza tym zapamiętałam? Złość. Lęk. Wstręt. Negatywne emocje. Jestem także trochę skołowana, bo nadal nie mam odpowiedzi na wiele pytań. Nie wiem jak mogę zmieniać to, co jest zastane, choć czuję, że to dobry kierunek. Zmiana potrzebuje czasu, moim zdaniem. Jestem bardziej za ewolucją, niż za rewolucją. Mało też w tej książce o kadrze - jednym z najważniejszych elementów potencjalnej rewolucji. Mało o nauczycielach w sensie pozytywnym. Wiem natomiast, co "robią niewłaściwie".
Ta lektura daje do myślenia. Jest interesująca. Aczkolwiek nie da się jej czytać od razu, za jednym zamachem. Po niej możecie czuć się źle, co nie jest jak dla mnie minusem, ale warto uprzedzić wysoko wrażliwych. Mnie skołowała. Zalecam spróbować czytać ją z dystansem (co jest bardzo trudne).
Na koniec mam jeszcze taką myśl... Możemy się inspirować Finlandią, jak to często bywa w tego typu „narzekających” publikacjach, jednak nigdy nią nie będziemy. Jesteśmy inni. My, Polacy. Mamy inną historię, inną kulturę. A jak sami wiemy – to, co u jednych się sprawdza, np. szampon, u drugich może tylko pogorszyć sprawę… I nie pisałabym tego, gdyby była to lektura typu: teza/hipoteza, potwierdzenia i wnioski. Ale jeśli autor pisze w ten sposób, nie da się przejść obojętnie i bez jakichkolwiek emocji pisząc recenzję. Po lekturze mam coraz więcej pytań. I również chciałabym "coś" zmienić. Lecz dalej nie wiem JAK.
Za możliwość refleksji jestem bardzo wdzięczna. Czy jednak będę wracać do tej książki? To wątpliwe. Miło mi było jednak poprzypominać sobie wartości szkół alternatywnych i demokratycznych. Ciekawym doznaniem było poznanie innej wizji nt systemu edukacji. Przykro mi jednak jeszcze bardziej i czuję, że jest to dobrze „rozreklamowana” lektura – i nawet nie wiem do jakiego gatunku ją zaliczyć.