Kiedy stary Jack Marcy umiera, na jego pogrzeb przyjeżdżają sąsiedzi i obecne są jego trzy córki. Tess, Lily i Willa widzą siebie pierwszy raz w życiu, a dwie starsze siostry zostały wyrzucone z ojcowskiego domu i rancza razem ze swoimi matkami. Podczas stypy życie całej trójki kobiet się drastycznie zmienia. Mają przez rok mieszkać pod jednym dachem, na dodatek na ręce będą im patrzeć: prawnik Nate oraz sąsiadujący ranczer Ben. Po kilku tygodniach dochodzi do rzezi zwierząt i zamordowania jednego z pracowników na ranczu Mercy. Po tym wydarzeniu następują tragiczne, ale też szczęśliwe chwile dla trzech, nieznanych sobie sióstr, w których płynie podobna krew. Czy wszystkie trzy znajdą miłość swojego życia? Czy wytrwają przez rok nie zabijając siebie na wzajem?
Do powieści pani Roberts podeszłam z jak największym dystansem. Wiedziałam, że jest autorką wielokrotnie nagradzanych romansów, ale ostatnimi czasy, to co podoba się innym, dla mnie jest przeciętniakiem. Zresztą wcześniej zdarzyło mi się obejrzeć film, więc miałam jakiś zarys fabuły. który po skończeniu lektury okazał się błędny. Z jeden strony jestem z tego zadowolona, ale z drugiej miło byłoby zobaczyć dobrze zekranizowaną powieść tego typu.
Przedzierając się przez kolejne strony byłam coraz bardziej przekonana do odniesionego sukcesu pisarki. Książka zawierała wszystko co cenię w bardzo dobrych powieściach, które zapadają w myślach: wątek miłosny a nawet trzy, dreszczyk emocji, który nie jest związany z seksem i zagadkę, która przez całą powieść wywiera na mnie ogromny wpływ. Szczególnie zaciekawił mnie wątek kryminalny, ponieważ uwielbiam tego typu seriale. Muszę przyznać, że na autorkę romansów, pani Roberts poradziła sobie świetnie i muszę jej to oddać. że mimo zapoznania się z filmem, byłam co najmniej zaskoczona rezultatem.
Książka składa się z mnóstwa bohaterów, ale łatwo ich od siebie odróżnić i zapamiętać kto jest kim, co moim zdaniem, jest bardzo ważne. Tym razem, co nie zdarza się często mamy do czynienia z trzema głównymi bohaterkami. Najstarsza z sióstr, Tess, przyjechała do Montany z Los Angeles i jest rozgoryczona wiejskim krajobrazem. Dla średniej siostry, Lily, przyjazd na ranczo i zamieszkanie na nim jest ucieczką od byłego męża-kata i całego starego życia jakie wiodła. I najmłodsza, Willa, która jako jedyna mieszkała na ranczu, nie miała łatwego życia u boku nienawidzącego jej ojca, jedyną miłość jaką znała dawał jej brat Adam, kierownik Ham i gospodyni Bess.
W tym wypadku mamy również trzech, może nie głównych, ale ważnych, bohaterów płci męskiej. Nate, prawnik i główny nadzorca testamentu, którym zajęła się najstarsza z sióstr. Ben, bożyszcze każdej kobiety, która ma mózg na swoim miejscu, przypadł najmłodszej, najbardziej opornej siostrze i kobiecie na świecie. Natomiast, spokojny, czuły Adam przypadł wystraszonej i nieco tchórzliwej Lily, która uciekała przed własną przeszłością i głupotą.
Język jest prosty, ale wręcz pasuje do otaczającej scenerii. Są opisy przyrody, które nie męczą czytelnika, który chciałby przejść do najważniejszych scen. Chwyciły mnie za serce trzy wątki miłosne, każdy z ich był niepowtarzalny, romantyczny i godny uwiecznienia na papierze. Zawarte są w niej najważniejsze, w życiu ludzkim, wartości: siostrzana miłość, rodzina, poświęcenie, odwaga i, co tu dużo mówić, miłość do mężczyzny tak czysta jak strumień u źródła rzeki.
Przez powieść przeplata się pełno wątków z przeszłości i tych teraźniejszych, ale nie jest napchane w jednym miejscu i nie mąci to w głowie. Lektura daje odetchnąć po każdej ostrzejszej scenie. Zaskoczyło mnie, to, że mimo tragicznych zdarzeń był czas na uczucia, łzy i romantyczne podchody głównych bohaterów.
Podsumowując świetnie bawiłam się podczas czytania, miałam przyjemne i mniej przyjemne dreszcze, nie obyło się bez przerywania lektury, żeby wziąć głęboki oddech. Książka jest dość obszerna, ale przeczytałam ją zaledwie w dwa dni, które okazały się kluczowe, ponieważ nie da się odłożyć powieści na dłuższy czas. Zdania połyka się w zastraszającym tempie i chce się więcej.