Kiedy zobaczyłam książkę, o której będę wam opowiadać, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie krzyknąć: „Rider wzywa.” – takie małe spaczenie po oglądaniu z córką „Psiego Patrolu”. Nie będzie to jednak propozycja dla dzieci, a gorąca historia o pannie z dobrego domu i przystojnym motocykliście. Wypada nieco zmienić okrzyk na „miłość wzywa”.
Ivy trafia w „łapki” Ridera w wyniku przegranego zakładu. Nie jest zadowolona, że musi spędzić noc (w znaczeniu: część doby) z osobnikiem o wątpliwej reputacji. Chłopak okazuje się całkiem przyjemnym kompanem, a jego ostentacyjna arogancja tylko pozą. Skoro ta dwójka dobrze się dogaduje, w czym problem? Dlaczego nie mogą zostać przyjaciółmi albo parą? Pochodzą z innych światów. Ona, otoczona luksusem i perfekcyjna pod każdym względem. On, typ spod ciemnej gwiazdy, próbujący wyrwać się z patologii, jaką „zaoferował” mu ojciec. Co będzie silniejsze – uczucie czy uprzedzenia?
„Rider” nie okazał się powieścią w moim typie, chociaż warsztatowo nie mogę Annie Langner nic zrzucić. Chodzi bardziej o charakter tej historii. Są w niej dwa elementy, których nie lubię w romansach. Po pierwsze, uczucie między głównymi bohaterami rodzi się dość nagle. Jednego dnia się nie znają, a drugiego myśli o sobie nawzajem wręcz paraliżują ich życie. Towarzyszą temu dwuznaczne dialogi, które co prawda dodają powieści pikanterii, ale chyba nie chciałabym usłyszeć na pierwszej randce pytania: „Uprawiałaś kiedyś seks na motocyklu (…)?”* Szczerze, to nie życzyłabym sobie, żeby nowo poznany facet wypytywał mnie o jakiekolwiek doświadczenia seksualne.
Po drugie, wolę książki gdzie bohaterowie muszą przezwyciężyć problemy jakie przed nimi stoją, a nie sami je tworzą. Chyba już się domyślacie, z jaką fabułą mamy tutaj do czynienia. Nasi zakochani spotykają się, ale po tych spotkaniach muszą koniecznie udowodnić sobie samym oraz drugiej stronie, jakie to było nieważne – ot, pogaduszka i macanki, nie myśl sobie za dużo. Dopowiadają sobie co nieco do tego, co robi druga osoba, aby za wszelka cenę znaleźć argumenty, że nie jest to partner/ka dla nich. I tak, jak nie lubię tak skontrowanej fabuły, tak chciałabym pochwalić Annę Langner, że za te przepychanki obie strony są odpowiedzialne tak samo. Już kilka razy o tym pisałam, bo kompletnie nie rozumiem dlaczego autorki romansów często kreują histeryczne postacie kobiece i bardzo fajne męskie. W „Riderze” ma się ochotę potrząsnąć obiema i kazać im walczyć o miłość.
Widzę jednak w tej książce kilka elementów, dzięki którym może się ona podobać. Klimat powieści kojarzy mi się z popularnymi amerykańskimi teledyskami – motory i panie w kusych ubrankach. Tak to sobie autorka wymyśliła i na tym tle konsekwentnie buduje swoje postacie, a to wszystko klei się w całkiem zgrabny obrazek. Generalnie bohaterowie są dość „dopieszczeni” ( i w sensie pisarskim, i fizycznym ;D). Środowisko, z którego się wywodzą ma na nich ogromy wpływ, kształtuje ich i to, jak chcą być postrzegani. Jestem też w stanie uwierzyć, że jest źródłem uprzedzeń, jakimi obdarzają siebie nawzajem i źródłem problemów, jakimi obrasta wzajemna relacja.
Jak już wspomniałam, historia jaką Anna Langner opowiedziała w „Riderze” nie zachwyciła mnie, ale przyznaję, że jest to dobrze napisany romans. Młodzi bohaterowie skryci za maskami swojego pochodzenia, uczucie, które ma je skruszyć oraz motocykle w tle – jeżeli, któryś z tych elementów was kręci to ta powieść może przypaść wam do gustu.
* Anna Langner, „Rider”, wyd. Kobiece, Białystok 2021, s. 47.