Wyobraź sobie kobietę znajdującą się od setek lat w niewoli okrutnych elfów Adoni, która na domiar złego oprócz niewoli musi również znosić obelgi, upokorzenia, kopniaki i razy z powodu pokracznego, kalekiego ciała. Codziennie widzi w lustrze poznaczoną dziobami twarz z opuchniętymi wargami, spomiędzy których sączy się strużka śliny. Niemiłego obrazu dopełnia kołtun zamiast włosów, który nie jest w stanie ukryć pokaźnego garbu na jej plecach. Ludzkie okrucieństwo nie zna granic wobec takich wyrzutków społecznych, kalek. Nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, dopóki nie doświadczy tego na własnej skórze. A jeśli jeszcze znajdzie się wśród najgorszych szumowin, przepełnionych złem takich jak ci zamieszkujący na co dzień Camelot, doznaje tego każdej minuty.
Takie traktowanie właśnie znosi Merewyn, której największym pragnieniem jest odzyskać wolność i dawną urodę lub umrzeć. Nawet śmierć jednak nie jest dla niej łaskawa. Merewyn żyje w zawieszeniu, bowiem Camelot to kraina, która istnieje poza czasem. Podobnie jak Avalon i opactwo Glostenbury, choć te ostatnie z czystego przypadku.
Pewnego dnia dla Merewyn pojawia się iskierka nadziei. Jej Pani – elfka Adoni o imieniu Narishka, tak piękna jak okrutna składa jej pewną propozycję: Wolność i uroda w zamian za uwiedzenie jednego mężczyzny. Merewyn nie zastanawia się długo, eh... która kobieta na jej miejscu odmówiłaby? Dusi w sobie głos, który podpowiada jej, że przecież Adoni nie dotrzymują umów o czym przekonała się już na własnej skórze. Pokusa jest zbyt silna. Lata spędzone w tym ohydnym ciele, na widok którego mężczyźni spluwali z obrzydzeniem zrobiły swoje, Merewyn jest gotowa zrobić dosłownie wszystko aby to już nie wróciło. Cóż znaczy uwiedzenie mężczyzny, nawet jeśli jest to jedyny człowiek, który stanął w jej obronie i okazał trochę serca chroniąc przed pobiciem.. Nawet jeśli ten mężczyzna zostanie wydany na łaskę i niełaskę Adoni, co w najlepszym przypadku skończy się jego śmiercią. I cóż z tego, że ten człowiek to Varian duFey, najprzystojniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek widziała. Wysoki, szczupły o doskonałych rysach i krystalicznie lśniących, zielonych oczach, których nie mogła zapomnieć odkąd ujrzała je po raz pierwszy. On jedyny dostrzegł w niej kobietę, nie kaleką wiedźmę i na zawsze zajął miejsce w jej sercu.
Merewyn już w swojej prawdziwej, pięknej postaci udaje się do celi, w której za pomocą silnych czarów więziony jest Varian, z pewnym postanowieniem wypełnienia woli Narischki. W końcu Varian to twarda, bezlitosna, karmiąca się nienawiścią istota. Zrodzona z najmroczniejszej magii, podstępem i oszustwem. Przecież wszyscy na tym zyskają....
Czy Merewyn uda się wykonać plan Narishki? Czy Varian zapomni się choć na chwilę na widok pięknych bursztynowych, kocich oczu i pod dotykiem delikatnych, białych dłoni pielęgnujących jego rany i podających jedzenie wprost do ust?
Książka jest pełna przygód, zaskakujących i zabawnych sytuacji, nagłych zwrotów akcji. Na pewno nie można nazwać jej nudną i monotonną. Autorka wyraźnie lubi musicale i Monthy Pythona, gdyż z ukontentowaniem wkłada cytaty z nich w usta bohaterów. Podoba mi się jej zmodyfikowany świat średniowiecznych legend arturiańskich, w których nawet smoko-człowiek może być Rycerzem Graala. Akcja dzieje się w dwóch światach: teraźniejszym i średniowiecznym. Na szczęście dla mnie teraźniejszości jest tu tylko krzynkę.
Ciekawa jest wizja krain umieszczonych poza czasem i poza światem. Opactwo Glostenbery dla zwykłych ludzi jest tylko kupą ruin pozostałą po dawnym cudzie architektury. Dla wtajemniczonych zaś jest kloaką, w której gromadziły się ludzka podłość, brudy i rozpusta mieszkańców, którzy utknęli tu na zawsze. Z jednej strony opactwa rozciągała się zasłona barw i światła, za którą krył się Avalon, z drugiej strony znajdował się mroczny świat Morgeny – Camelot.
„Rycerz ciemności” to świetna książka na długie, samotne wieczory. Czyta się ją szybko i łatwo, a jeśli ktoś będzie miał jakieś trudności ze zrozumieniem niektórych określeń, to czeka na niego objaśnienie na końcu książki. Wydanie książki prezentuje się nieźle, choć jak na mój gust zbyt dużo tu napisów na okładce. Mam wrażenie, że to literatura raczej kobieca, choć pewnie niejeden pan tez się nią zachwyci. Jak dla mnie jednak zbyt wiele jest w niej z romansu. Osobiście wolę sytuacje bardziej niedopowiedziane, gdzie trzeba się raczej domyślać rozwijających się uczuć, niż mieć je podane dosłownie „na tacy”. Ale na szczęście spora dawka magii, czarodziejskich stworzeń, średniowieczny klimat i legendarni Rycerze Króla Artura rekompensują te uczuciowe oczywistości.
Książkę przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. Takie kombinacje jakich dokonała w niej Sherrilyn Kenyon lub też Kinley MacGregor (ta pani lubi podpisywać się więcej niż jednym imieniem i nazwiskiem) to zdecydowanie coś, co lubię.