W dzisiejszych czasach twórcy obficie czerpią motywy i wątki z rozmaitych legend i wierzeń ludowych, mniej lub bardziej umiejętnie przystosowując je do czasów współczesnych. Im więcej się dany motyw przerabia, tym bardziej się on wyciera, jak koc używany notorycznie lub dywan, po którym ktoś uparcie chodzi w butach. Wiadomo, że po takim użytkowaniu tkanina parcieje, traci kolor i nadaje się jedynie do wyrzucenia. Tak moim zdaniem dzieje się dziś z takimi motywami jak wampir, wilkołak, elf, krasnal, nimfa itp., itd. Jeszcze dziesięć lat temu książka, czy film na taki temat była czymś pociągającym, oryginalnym, interesującym. Marzenie o oswajaniu istot tradycyjnie nieoswajalnych dopiero zaczynało kiełkować. Dziś, gdzie się człowiek nie odwróci natyka się na przymilne niczym labradory wilkołaki, schnące z miłości wampiry i oczywiście cały tłum śmiertelników, którzy swoją szarością i zwyczajnością umieją takie istoty okiełznać, rozkochać w sobie i ucywilizować. Dlatego, nie oszukujmy się, ale powiedzmy sobie szczerze, większość takich książek jest po prostu chłamem i plagiatem. Ile razy można czytelniczo trawić ten sam motyw miłości, tylko na innych bohaterach ze zmienionymi imionami? Jak widać można. Unikam takich lektur, przyznaję bez bicia.
Ostatnimi czasy natknęłam się na nowy rodzaj tej literatury, mianowicie tzw. paranormal romance. Przejrzałam kilka w postaci elektronicznej i aż mi się włos zjeżył na głowie. Okazało się bowiem, że oklepane już motywy wampirzo - wilkołacze można odświeżyć, poprzez włożenie wszędzie, gdzie się da scen tak naładowanych erotyzmem, że aż niewiarygodne, że cierpliwy papier to przyjmuje, a wydawca wydaje. Pamiętam, jak w początkach lat 90. panie emerytki i samotne, wystawały w kolejce do kiosków ruchu, by wykupywać aktualną na dany miesiąc serię Harlequin. Widziałam na własne oczy jak brały po 4-5 na raz. Kolor okładki od białej, przez czerwoną, aż do fioletowej sugerował natężenie erotyzmu. I dziś mamy to samo, tylko że bohaterowie już nie są zwykłymi ludźmi z normalnymi problemami. To porywcze, namiętne wilkołaki, feministyczne walkirie czy rozpustne elfy w Camelocie. Rządzi nimi potrzeba ciała, której nie umieją się oprzeć i o której czytamy już od drugiej strony książki. Akcji tam mało i skąpo, bo jest ona jedynie tłem dla scen erotycznych, które kiedy już się dzieją, to tak intensywnie, że aż mury drżą, a budynki padają. Oczywiście wszystko się kończy happy endem, czyta się w ciągu jednego popołudnia i zapomina, bo już czekają następne bliźniacze.
Przyznaję, że podobnej historii obawiałam się w Rycerzu ciemności, która jest drugą częścią serii Władcy Avalonu. On, wojownik mroczny i gniewny, ona, księżniczka, biedna, niewinna i uwikłana. Wszystko na tle Camelotu i zmagań dobra ze złem oraz walki o władzę po śmierci króla Artura. Oczywiście od razu zwracają na siebie uwagę i zaczyna iskrzyć. I w tym momencie autorka zrobiła coś bardzo mądrego. Iskrzenia dała tylko trochę, tak aby się dało przełknąć, a skierowała się w stronę powieści przygodowej. Bohaterowie uwalniają się z zasadzki złej czarownicy, pragnącej zdobyć Świętego Graala i wraz z przyjaciółmi podejmują podróż przez tajemniczą i groźną dolinę. Po drodze napotykają na przeszkody i przeciwników. Już sam zwrot w stronę konwencji przygody mnie ucieszył, ale książka ma jeszcze jeden wielki plus. Mianowice zabawne sceny i prześmieszne dialogi. Przyjemnie jest czytać i się śmiać. Bohaterka wpadająca w dołek zwany otchłanią rozpaczy i wygadująca przygnębiające teksty, czy oswajająca kamień, niczym domowego pupila, jest o niebo lepsza, niż taka usychająca z tęsknoty miłosnej. Innym zabiegiem odautorskim są wtręty nawiązujące do współczesności, jak np. rycerz namiętnie oglądający w telewizji serial Zagubieni, czy tekst, że główna bohaterka raczej nie nadawałaby się do pracy w telefonie zaufania dla samobójców. Dodatkowo autorka stara się nas skłonić do refleksji na temat ludzkiej urody i tego, czy kocha się kogoś dla jego wyglądu, czy wnętrza. Odpowiedź wydaje się oczywista, ale takie rozważania są kolejnym plusem tej historii.
Historia nie jest może wielce oszałamiająca, nie powala na kolana. Ale doceniam starania autorki, by stworzyć coś oryginalnego. Lektura w sam raz na jedno popołudnie, lekka, pozytywna i zabawna. Polecam z czystym sumieniem.