Książka Jolanty Kupiec zaczyna się dość tajemniczo. Autorka zapewnia, iż swą powieść oparła nie tylko na Księdze Urantii, o istnieniu której nie miałem pojęcia, ale także „w wielu fragmentach na konkretnych faktach”… No nic, mówię sobie, czepiam się.
Jolanta Kupiec przedstawia historię pradawnego plemienia, z którego wywodzi się współczesny człowiek. Pojawia się wątek mistyczno – kosmiczny w osobach Posłańców Życia, których zadaniem było tchnięcie życia w naszą planetę i obserwowanie rozwoju maluczkich. Poznajemy zatem nietypową parę „jaskiniowców”, wyróżniających się inteligencją i ponadprzeciętnymi zdolnościami. Idziemy ich drogą, a im dalej brniemy, tym bardziej się dziwimy.
W zasadzie trudno zdradzić, o czym jest „Znamię Boga”, bo nic się tu nie dzieje.
Części pierwszego tomu skomponowane zostały w identyczny sposób: poznajemy parę praludzi (jest oczywiście wyjątkowa, co wielokrotnie i do znudzenia powtarza Czytelnikowi Autorka), gdzie on, przystojniak, zostaje przywódcą plemienia, ona jest cudna, gotuje, sprząta i robi zakupy, a przy okazji rodzi dzieci w sposób masowy. Oboje mają widzenia, podczas których objawiają im się przedstawiciele Posłańców o tytulaturze trudnej do spamiętania, a gdy okolice jaskini/pola/doliny/lasu są już dostatecznie zaludnione, następuje trzęsienie ziemi i bohaterowie giną. I od nowa: nowe szczep, ona genialna, a on umięśniony, jego wybierają na wodza, ona przyrządza napary i rodzi dzieci, a potem kolejny rozdział i znów to samo. Autorka przeplata poszczególne wątki wtrętami pochodzącym od Posłańców Życia, którzy wyjaśniają nam, co właśnie przeczytaliśmy.
Nie, nie ma tu jakichkolwiek rozważań o istocie życia czy naturze człowieka (a jakże by się przydały!), nawet wtedy, gdy bohaterowie uczą się i odkrywają pożądanie i miłość, śmierć i tęsknotę, dumę i gorycz porażki, strach i radość…
Poznalismy parę bliźniaków – rodzeństwa, z którego to on staje się władcą tytułowej Krainy Andona. I fajnie, tyle że bliźniacy postanawiają się rozmnożyć i tu się nieco zawahałem i nawet przeczytałem poprzednią stronę jeszcze raz. Tak, dobrze zrozumiałem Autorkę: kazirodczy związek najinteligentniejszej pary na planecie dał początek rasie ludzkiej.
Proszę mnie złajać, zbesztać i ośmieszyć, ale tknęło mnie na wskroś, gdy przeczytałem, że jeden z bohaterów upolował kapibarę. Znów się cofnąłem o kilka kartek, bo zdawało mi się, że „akcja” rodziału działa się w Europie. Tak, odetchnąłem, dobrze zapamiętałem. Szybki reaserch, bo sprawa z sympatycznym skądinąd zwierzątkiem stała się dość pogmatwana, i buch: w Wikipedii stoi jak byk: rodzaj kapibary obejmuje gatunki występujące w Ameryce Środkowej i Południowej. Sprawdzam mapy, atlas świata i globus i co się okazuje?! Europa to nie Ameryka Południowa ani Środkowa!
„Znamię Andona” było dla mnie zupełne nieczytelne nie tylko w powodu zaniku fabuły i wspomnianych przeze mnie wtrętów komicznych, tudzież kosmicznych, ale przede wszystkim dlatego, że budowane przez Jolantę Kopiec zdania częściej mnie rozśmieszały niż skupiały mą uwagę. Za co Autorkę przepraszam – być może wynikało to z mojej małości, niewiedzy i braku oczytania.
„Ziemia przeżywała też przez miliony lat różne etapy rozwojowe, co było dodatkowym wynikiem kształtującym przystosowawczość życiową ludzkiego gatunku". Jeśli ktokolwiek jest mi, literackiemu abnegatowi, w stanie wytłumaczyć sens tego zdania, proszę o wiadomość.
„Mijały w tych klimatach zdarzeń tysiące lat". Taki mamy klimat, że zacytuję klasyka.
„Nadchodziła na tym terenie chłodniejsza pora roku, znacznie chłodniejsza niż w ich rodzinnej krainie, co było im dotychczas nieznane". Nieznane też było mi coś takiego dotychczas.
„Wrzeszczały małe i większe dzieci, rodzice i krewni próbowali w bezładzie uciekać z dziećmi w teren lub przykrywać je własnymi ciałami”. Proszę Państwa, w tamtych czasach to naprawdę dużo się działo! I to w bezładzie.
Są tu też iście egzystencjonalne rozważania: „(…) zawsze zwracaliśmy się do naszych Ojców Konstelacji o udzielenie zgody na uaktywnienie działalności odpowiednich duchów pomocniczych, aby mogły rozpocząć pracę nad biochemicznymi reakcjami mózgu wybitniejszych ludzkich jednostek, które wyprowadzą gatunek ludzki na korzystne drogi rozwojowe”. Patrząc na niektórych przedstawicieli naszego gatunku śmiem twierdzić, że nie wszyscy dostali szansę wejścia na odpowiednie tory.
Na przykład na stronie 103 książki okazało się, że dla Autorki dużo spraw musiało mieć odpowiedni entourage: wielki dawca życia, wiele rodzin, wielka rodzina, wielki plac, wielkie plemię, wielu słuchało i wielki plac pojawił się po raz drugi raz, najwyraźniej musiał być naprawdę przeogromny. W ogóle Szanowna Autorka uwielbia przymiotniki. Przewracam kartkę i łubud, znowu! Wielka rodzina, wielki dawca życia – again, wielka plemienna rodzina, wielka rzeka (coś nowego), wielki ród, i na koniec „wielki potencjał rozwojowy” (o!). A na stronie 111 w jednym tylko akapicie mamy następujące przymiotniki: rozległy, urozmaicony, bogaty, potężny, wielki (TAK!), ciekawy (to o roślinach, że są ciekawe, nie że interesujące, tylko właśnie ciekawe, więc były: rozłożyste, rozbielone, puszyste, imponujące), a w lasach, górach i dolinach? Tez wiele przymiotników: liczne, dorodne, urozmaicone, urokliwe, łagodne, majestatyczne, ostre, przyjazne…
Sądzę, że najlepszym podsumowaniem książki będą same słowa Autorki: „pradawni mieli więcej mądrości i godności, niż wy teraz. Wielu miało bardzo rozwiniętą mowę i dysponowało dość bogatym słownictwem”. Czego sobie i Państwu serdecznie życzę.
Egzemplarz książki
pochodzi od portalu Sztukater.pl