Serie, które zawierają więcej niż trzy tomy, przerażają czytelników. Bo w końcu ile jedna opowieść może się ciągnąć? W niektórych przypadkach, rzeczywiście, jest czego się bać – każda kolejna część jest gorsza od poprzedniej, widać brak pomysłu na fabułę i historia, która już dawno powinna zostać zakończona, trwa nadal. Są jednak takie książki, które mogą mieć niezliczoną ilość kontynuacji, a i tak każda będzie na przynajmniej dobrym poziomie. Do tej grupy można zaliczyć choćby kultową serię „Harry Potter” J.K. Rowling. Jeszcze nie tak dawno zastanawiałam się czy stworzenie czwartego tomu „Darów Anioła” to dobry pomysł. Okazało się, że mimo nieco gorszej fabuły od poprzednich części, ta wciąż jest całkiem przyjemnie napisana. Dlatego też pełna nadziei i pozytywnego nastawienia wzięłam się za piątkę. Czy po jej przeczytaniu mogę uznać cały cykl przygód Clary za udany?
Jace i Sebastian zniknęli, a świat Nocnych Łowców mniej lub bardziej gorliwie stara się ich odnaleźć. Okazuje się, że ta dwójka związana jest demonicznym czarem, który nie pozwala na unicestwienie tylko jednego z nich – jeśli któregoś zranisz, ucierpi też ten drugi. Clary bardzo tęskni za ukochanym i kiedy dowiaduje się, że Clave odkłada poszukiwania na dalszy plan, stara się na własną rękę znaleźć i uwolnić Jace’a. Wspiera ją grupka zaprzyjaźnionych Nocnych Łowców wraz z Magnusem i Simonem, ale w dużej mierze musi działać sama. Wykazuje się wielką odwagą, biorąc na swoje braki najniebezpieczniejsze zadanie, a cena przegranej jest zbyt wysoka. Czy uda jej się uratować ukochanego? I czy Nocni Łowcy raz na zawsze unicestwią Sebastiana?
Ileż ja się już naczytałam o losach Clary! Piąta część „Darów Anioła” za mną, a ja wciąż łaknę więcej. Chyba ten fakt najlepiej oddaje moje odczucia w stosunku do całej serii. A skupiając się już na tym konkretnym tomie, podobało mi się. Było mocno, dynamicznie i spektakularnie. Po nieco słabszym „Mieście upadłych aniołów” autorka powróciła do formy i stworzyła powieść na miarę pierwszych tomów cyklu. Czytelnik znajdzie tu wiele więcej wątków pobocznych, które przeplatają się z wiodącym, czyli poza poszukiwaniem Jace’a przez Clary, mamy okazję zaobserwować relacje między Magnusem a Alekiem, Simonem a Isabelle oraz Mają a Jordanem. Nie brak tu miłosnych uniesień, okazywania uczuć i sercowych rozterek, ale nie wybijają się one na pierwszy plan, pozostawiając miejsce intrygom, potyczkom i zagadkom.
Historii wykreowanej przez Clare nie da się również odmówić dramatyzmu, który ujawnia się szczególnie w ostatnich rozdziałach, przybierając gigantyczne rozmiary. Jest wesoło, smutno, czasami wręcz tragicznie, ale nigdy nudno! Cassandra jest mistrzynią w robieniu zamieszania. Jej historie są szalone, nieprzewidywalne i czasami ciężko za nimi nadążyć. Autorka lubi bawić się z czytelnikiem w kotka i myszkę. Powoli naprowadza na prawidłowy trop i daje wiele odpowiedzi, ale jeszcze więcej pytań. Potrafi doprowadzić tym czytelnika do szewskiej pasji, ale z drugiej strony tylko podnosi poziom zaciekawienia i sprawia, że chce się więcej. Co tu dużo mówić, Clare ma naturalny talent pisarski i wszystko, co wyjdzie spod jej pióra, czyta się fantastycznie! Dlatego ja jej powieści oceniam pod kompletnie innym aspektem - takim jak fabuła, bohaterowie, czy płynność historii, bo napisane są zawsze tym samym, świetnym stylem.
Bohaterowie w tej części naprawdę dali się polubić! Tak jak w poprzednim tomie niekoniecznie podobały mi się ich kreacje i relacje z innymi postaciami, tak tutaj niemal wszystko przybrało odpowiednie proporcje. Szczególnie miło wspominam Isabelle, która wcześniej dała się poznać tylko jako pewna siebie, silna wojowniczka o ciętym języku, a w „Mieście zagubionych dusz” pokazuje swoją drugą naturę. Można zauważyć jak zmienia się pod wpływem bliskich osób, jak bardzo jest wrażliwa na ich cierpienie i jak mocno przeżywa wszystkie wzloty i upadki. Natomiast Alec odkrywa więcej gorszych cech - jest zbyt ciekawski i zaborczy, co czyni jego miłość toksyczną i w efekcie prowadzi do zepsucia jego relacji z Magnusem. Z kolei postacią, która przyciąga większość uwagi czytelnika, jest Sebastian. Nie będę ukrywać, że lubię czarne charaktery, ale tylko, jeżeli są ciekawie wykreowane i pokazane w niejednoznaczny sposób. Tak właśnie jest w tym przypadku – czytelnik nie jest w stanie z góry określić intencji Sebastiana, próbuje go zrozumieć i przewidzieć jego kolejny ruch, jednak jest to trudną sztuką, co oczywiście stanowi jeden z atutów historii.
Podsumowując, absolutnie nie zawiodłam się na „Mieście zagubionych dusz”. Spotkałam się już z wieloma opiniami, że autorka mogła zaprzestać kontynuacji trylogii, że kolejne części nie są już tak dobre, są pisane dla pieniędzy i na siłę. Nie mogę się z tym zgodzić! Ja wciąż potrafię czerpać radość z poznawania dalszych losów Clary, z obcowania z piórem Cassandry Clare i z przebywania w świecie Nocnych Łowców. Za każdym razem odkrywam w tej historii coś nowego i zachłannie łapię każde kolejne słowo. Z mojej strony polecam serdecznie całą serię i oczekuję niecierpliwie jej finału!