Na taką książkę czekałem od dawna: autor zadaje proste pytanie jakie czynniki i otoczenie w mieście sprawiają, że ludzie czują się szczęśliwi (lub nie), w jakich miastach żyje się ludziom lepiej. Odpowiada analizując i przedstawiając setki prac, koncepcji i projektów z całego świata. Daje przykłady miast i krajów gdzie ludzie się świetnie czują, i tam gdzie źle.
Zaczyna się książka od portretu burmistrza Bogoty, Enrico Penalosy który ma niekonwencjonalne pomysły: oto np. zarządza aby w jednym dniu powszednim zniknęły z ulic miast samochody. Wszyscy więc chodzą, jeżdżą na rowerach, środki komunikacji miejskiej są maksymalnie zatłoczone, ale mieszkańcom Bogoty pomysł się podoba i powtarzany jest co roku, bo wtedy miasto wygląda zupełnie inaczej, rozkwita, pięknieje. Widziałem to w Bolonii i w Budapeszcie, gdzie główne arterie zamykano na weekend, u nas żaden burmistrz się nie odważył...
Autor pyta jaka koncepcja i organizacja miasta sprawia, że mieszkańcy są bardziej lub mniej zadowoleni z życia, po prostu szczęśliwi. Wbrew pozorom, wiadomo o tym bardzo wiele: liczne badania z zakresu psychologii, urbanistyki, architektury przestrzennej i innych dziedzin pozwalają zidentyfikować czynniki wpływające na samopoczucie mieszkańców miast. I tak na przykład: „samo przebywanie na łonie natury, jej dotykanie lub oglądanie sprawia, że ludzie czują się dobrze.” Oznacza to, że musimy wbudować naturę – we wszystkich możliwych skalach – w organizm miejski. Miasta potrzebują rozległych parków, ale też parków średniej wielkości i osiedlowych ogródków, pasów zieleni itp. itd.
Autor przytacza fascynujące badania na temat geometrii społecznej, które mówią jak struktury architektoniczne wpływają na ludzkie samopoczucie, i chęć do zawierania znajomości i rozmawiania z innymi ludźmi (kolejny ważny czynnik decydujący o zadowoleniu z życia). I tak długie, monotonne fasady eliminują życie z chodników, zbyt duża ich liczba może skutecznie zabić życie społeczne ulicy (ważny pozytywny czynnik miejski). Dlatego większość dużych duńskich miast zabroniła bankom otwierania nowych oddziałów na głównych ulicach handlowych (a u nas?).
Życie społeczne ulicy zabija też zbyt wielki ruch samochodów jadących z dużą szybkością: „Właśnie dlatego ograniczanie prędkości stało się oficjalną polityką lokalnych władz w miastach całego Zjednoczonego Królestwa, a także w Kopenhadze, gdzie na niektórych ulicach maksymalna dozwolona prędkość pojazdów zredukowana została do piętnastu kilometrów na godzinę.” Znowu ciśnie się pytanie: a u nas?
Pisze Montgomery o miastach amerykańskich gdzie każda najprostsza czynność: zakupy, wypicie kawy, pójście do kina, itd. łączy się z koniecznością jazdy samochodem. Pisze o Kopenhadze gdzie 37% ludzi przyjeżdża do pracy rowerem (w tym burmistrz i kilku ministrów); miasto dysponuje geśstą siecią bezpiecznych ścieżek rowerowych, nawet sygnalizacja świetlna preferuje rowerzystów. A my, czy bliżej nam do Ameryki czy do Kopenhagi?
Ta znakomita książka skłania do popatrzenia świeżym okiem na nasze miasta. I tak w moim Wrocławiu z jednej strony z jednej strony jest więcej zieleni, bardzo się poprawiła jakość komunikacji miejskiej, jest więcej ścieżek rowerowych. Z drugiej mamy terror kierowców, piesi pokornie czekają na zielone (a kierowcy jeszcze pędzą przy czerwonym) a potem przebiegają przez jezdnię żeby zdążyć przed zmianą świateł. W centrum miasta mamy sześć galerii handlowych (niestety Montgomery nie pisze nic o galeriach). Dobrze, że jeszcze się trzyma nasz wspaniały rynek, atakowany przez banki i kluby nocne...
W doskonałym wstępie pisze Filip Springer: „przeczytanie tej książki zakończone pisemnym i ustnym egzaminem z jej treści powinno być ustawowym obowiązkiem każdego polskiego urzędnika mającego jakikolwiek wpływ na kształt miasta.” No właśnie, ale mocno wątpię po tym jak w Poznaniu potraktowano światowego guru od rewitalizacji miast, Jana Gehla (pisze o tym też Springer); nasi urzędnicy wiedzą lepiej.
Bardzo to ważna książka w czasie burzliwego i chaotycznego rozwoju polskich miast. Fascynująca lektura.