Na facebook'u pojawiła się możliwość zgłoszenia się jakiś czas temu do recenzji właśnie "Miasteczka głodnych dusz". Sprawdziłam więc opis, autora, wydawnictwo i się zgłosiłam! Choć nie ukrywam, że już sama okładka wywołała u mnie chęć sięgnięcia po książkę.
Pewnie zastanawiacie się kim właściwie jest Thor Larsen? Otóż, to nasza polska autorka! Tak, za tym nazwiskiem kryje się Karina Krawczyk. Ma ona już na swoim koncie kilka powieści i tym razem do czytelników postanowiła wyjść pod pseudonimem. Czy słusznie? Sami musicie ocenić. Dla mnie krycie się za skandynawskimi nazwiskami wcale nie jest zaletą. To powoduje, że ma się wrażenie, że autor albo się wstydzi swojego nazwiska, albo ma złudne wrażenie, że zagraniczne nazwiska są bardziej poczytne.
Przejdźmy natomiast do tego, o czym ta książka jest. Trafiamy do maleńkiej miejscowości Undredal. Samo to, że akcja dzieje się w miejscowości małej, zapyziałej już może sugerować całkiem klimatyczną powieść, ale czy aby na pewno? To tak z reguły zaczynają się kryminały, skandynawskie, dodajmy. I tym razem jest dokładnie tak samo. Zbrodnia, która do złudzenia przypomina inną, popełnioną czterdzieści lat temu. Do tego dołóżmy komisarza, który ma problemy. Standard, prawda? Zwłoki młodej dziewczyny zostają znalezione w zasadzie w miejscu spokojnym, gdzie nikt by się czegoś takiego nie spodziewał. Rozpoczyna się wyścig z czasem, aby złapać winnego tego czynu.
Mam niemały zgryz z tą książką. Z jednej strony mi się podobała, a z drugiej jednak niekoniecznie. Już mówię dlaczego. Plusem jest to, jak autorka kreuje krajobraz, jak opisuje miejsca w Norwegii. Czytelnik czuje jak by tam był i uczestniczył w wydarzeniach.
Jeśli chodzi o bohaterów, a w zasadzie jednego, głównego, to moje poczucie, że to kopiuj, wklej, zmień, wydaj było ogromne. Gdyby człowiek wziął do ręki kryminał spod pióra na przykład Jo Nesbo, to odnajdzie w nim niemal jednakowego bohatera. Facet z problemami, roztrząsający własne życie na każdym kroku. Rozumiem taki zabieg, ale to dosłownie wrażenie jak przy czytaniu niektórych prac licencjackich. Człowiek ma wrażenie, że gdzieś już to było i okazuje się, że to to samo, tylko napisane własnymi słowami. Nie o to chodzi.
Pomysł na fabułę? Mocno inspirowany innymi skandynawskimi powieściami, ale także tymi aktualnie wydawanymi. Widzimy świat oczami głównego bohatera, cofamy się o czterdzieści lat, by się przekonać, że wtedy również została popełniona zbrodnia i być może ma skutki w teraźniejszości. Ale to już musicie doczytać sami.
Natomiast, tak jak każdy kryminał skandynawski, tak i ten czytało mi się dobrze, choć różnica jest zasadnicza w tempie akcji. Tutaj gna ono bardzo szybko, a te od Nesbo, Engberg, czy Bjorna jednak są o wiele wolniejsze. To, że tu mkniemy dla mnie jest zaletą. Osobiście uwielbiam, kiedy autor nie daje odsapnąć czytelnikowi budując napięcie, rzucając zagadkami. Plusik za to!
I zostaje zasadnicze pytanie: czy polecam? Tak. Natomiast jeśli zaczytujecie się w kryminałach skandynawskich, to nie będzie to dla Was nic nowego, nic zaskakującego. To jak z powieściami na przykład Charlotte Link - są świetne, ale w małych dawkach. Kiedy czyta się jedną po drugiej, ma się wrażenie, że czyta się ciągle to samo.
Autorce dziękuję bardzo za egzemplarz!