Dla Maud życie przeżywane na papierze było równie realne, jak to przeżywane cieleśnie. Jej życie było w zapisanym rękopisie. Żyła by pisać, i pisała, by żyć.
Do czytania książki "Maud Montgomery" autorstwa Mary Henley Rubio zachęcam, żeby usiąść pod dwoma warunkami: Po pierwsze z zarezerwowanym wolnym czasem, gdyż przed nami ponad 600 stron ciekawej, ale momentami niełatwej lektury, w której nie ma zbędnych zdań. A czytać należy uważnie i wnikliwie. Po drugie, po lekturze utworów L. M. Montgomery, a zwłaszcza cyklu o Ani i Emilce i na pewno opowiadań. To znacznie ułatwia odbiór tej jakże ciekawej i momentami zaskakującej biografii, ale też zweryfikuje spojrzenie na napisane przez Montgomery utwory. Przede wszystkim jednak biografia pozwala zobaczyć, jak prawdziwe życie pisarzy odzwierciedla się w ich utworach - nie zawsze jeden do jednego oraz to, jak pisząc autor spełnia swoje skryte marzenia.
Nikt z jej otoczenia nie miał pojęcia o tym, jak bardzo sfrustrowana i znudzona czuła się często w życiu, w którym tkwiła.
"Maud Montgomery" to biografia pisarki, o której przez większość czasu, od przeczytania "Anne of Green Gables" (używam oryginalnego tytułu, nie chcąc urazić zwolenników i przeciwników starego i nowego tłumaczenia) myślałam, jako o szczęśliwej kobiecie. Napisała przecież powieść, która dała jej nieśmiertelność, kochają ją czytelnicy na całym świecie, a jej rudowłosa bohaterka na trwałe wpisała się w kulturę popularną. L. M. Montgomery mieszkała na Wyspie Księcia Edwarda, a to takie cudowne miejsce z klimatycznymi latarniami morskimi i przepięknymi krajobrazami. Nic bardziej mylnego. Coś tam też czytałam o podejrzeniach na temat przyczyny jej śmierci, ale kładłam to na karb depresji związanej ze starzeniem się i szalejącej II wojny światowej. Dopiero lektura Mary Helen Rubio uświadomiła mi, jak trudne i skomplikowane L. M. Montgomery miała życie i jak wiele wysiłku kosztowały ją próba prostowania wszystkiego na bieżąco i zachowania pozorów, bo "co ludzie powiedzą?" (dlatego też przepisywała i korygowała swoje dzienniki). Pierwszy wydawca, mąż Ewan, a zwłaszcza syn Chester to trzy czarne charaktery w życiu autorki, które uważam za główną przyczynę jej życiowej klęski. Człowiek buntuje się czytając o ich postępkach i zachowaniu, a cóż miała począć L. M. Montgomery, której bezpośrednio to dotykało? Poza tym napisanie bestsellera nie usunęło szkód z dzieciństwa - zakorzenionego w głębi poczucia, że jej osoba jest bez znaczenia.
Helena, gospodyni, mówi Emilce, że powinna być wdzięczna każdemu, kto ją przygarnie, i dodaje bezceremonialnie, że Emilka dla nikogo nie jest ważna. "Jestem ważna dla siebie samej", odpala oburzona dziewczynka. To niezwykłe stwierdzenie w epoce, gdy społeczeństwo wdrażało młode dziewczęta do domowego życia oraz podporządkowania swojej tożsamości mężom i rodzinie.
Biografia pokazuje nam jednak nie tylko kobietę nieszczęśliwą, nie tylko jej pracę pisarki, ale także kobietę wyzwoloną, która dusiła się w swojej epoce. L. M. Montgomery urodziła się zbyt wcześnie! Uważała, że kobieta nie może być uzależniona od mężczyzny (męża), musi zadbać o swoje wykształcenie, zarabiać na siebie, mieć własne zdanie i nie poddawać się ślepo społecznym konwenansom - nie zawsze słusznym, a seksualność nie powinna być tematem wstydliwym. Przemycała te myśli do swoich utworów, głównie w serii o Emilce i "Błękitnym Zamku", mojej ulubionej powieści autorki. I to właśnie "Błękitny Zamek" dość jednoznacznie, jak na tamtą epokę, choć bardzo subtelnie, przedstawiał represję seksualną i seksualną satysfakcję, przez co książka była zakazana w wielu przykościelnych bibliotekach.
L. M. Montgomery marzyła m. in. o szczęśliwej rodzinie - mężu i dzieciach, co niezbyt jej się udało, choć syn Stuart był chyba najjaśniejszym punktem jej rodzinnego życia. Pisarka miała wiele zalet, pomagała innym w potrzebie, świetnie przemawiała (zawsze z głowy), ale nie była też pozbawiona wad. Miała m. in. kłopoty z tolerancją wobec niektórych osób, ale to problem, z którym zmaga się niemal każdy człowiek. Zazwyczaj żądamy tolerancji od innych, a po głębszym zastanowieniu i spojrzeniu w głąb siebie stwierdzamy, że nikt nie posiada jej w stu procentach.
Mary Henley Rubio pisząc monumentalną biografię L. M. Montgomery, poprzedzoną wieloletnimi studiami i badaniami, stworzyła obraz autorki, który pozwoli nam nieco inaczej spojrzeć na jej utwory. Dostrzec w nich nie tylko sielankowość, szczęśliwe zakończenia i pastelowe barwy, ale myśli, zmagania, wołanie o zrozumienie i wreszcie samą L. M. Montgomery. Uzupełniają ją liczne zdjęcia, z których jedno szczególnie mnie ujęło - to Maud w 1903 roku, sfotografowana przez Norę Lefurgey, siedząca półbokiem, z gołymi do wysokości ud, zgrabnymi nogami, gołymi ramionami, z głową zwróconą ku morzu, jakby, wyzwolona przez zdjęcie sukni z krępujących ją więzów, zastanawiała się nad tym, gdzie tak naprawdę jest jej miejsce w chaosie tego świata. A może tylko marzyła, jak większość jej bohaterek?
Część jej ciągłej popularności wynika z umiejętności odtwarzania szczęśliwych i rozpoznawalnych światów, w których ludzie się dobrze razem bawią.