Książki o „sławnych postaciach” wyciągniętych rodem ze średniowiecza czy odrodzenia zawsze nas interesują, jednak nigdy nie mamy czasu lub chęci by po nie sięgnąć. Dlatego zapisujemy tytuł w pamięci i czytamy kolejny niewymagający romans czy ociekający krwią thriller. Jednak czy naprawdę warto rezygnować kierując się niesprawdzonymi, często krzywdzącymi opiniami i jakby nie było stereotypami?
Postanowiłam to sprawdzić. W moje ręce od razu trafiło nie byle co, bo „Marysieńka Sobieska” samego Boya. Tak, właśnie tego. Przedstawiciela Młodej Polski, pisarza, poety-satyryka, kronikarza, eseisty, tłumacza literatury francuskiej, krytyka literackiego i teatralnego, lekarza, działacza społecznego, wolnomularza.* Jednak przede wszystkim autora szalenie kontrowersyjnego. Propagująca świadome macierzyństwo, antykoncepcję, edukację seksualną.
Oczywiście bohaterka książki nie mogła być gorsza od autora. Marysieńkę znają chyba wszyscy. Na pewno każdy słyszał o jej listach do króla Polski – Jana Sobieskiego. W moich oczach kobieta ta rysowała się jako stęskniona żona wyczekująca męża, który walczy gdzieś w Wiedniu. Jednocześnie trzeba przyznać, że moja wiedza na jej temat była delikatnie mówiąc znikoma. Dlatego zdziwił mnie już sam opis:
„Przykuła do siebie wspaniałego człowieka, najlepszego w kraju; urzekła go tak, że mogła go zostawić samego na rok i dłużej bez obawy przelotnej nawet rywalki; igrała z nim bez miary, panowała nad nim na wszelkie sposoby, zachowała dlań przez lat trzydzieści urok fizyczny i duchowy, dzieliła wszystkie jego myśli, plany i zamiary, posadziła go na tronie i usiadła mu tam na kolanach, i to wszystko będąc prawie bez ustanku w ciąży, rodząc kilkanaścioro dzieci żywych i umarłych – czy to nie jest swojego rodzaju wielkość?”**
Przyznaję, nigdy nie spojrzałam na nią w ten sposób. Dla mnie była po prostu żoną króla, a nie kobietą, czasem kokietką (albo nawet częściej niż czasem). Była postacią historyczną nie osobą krwi i kości mającą słabostki, romanse, humory. Jednak autor postawił ją w zupełnie innym świetle.
Przede wszystkim najprawdopodobniej jak mógł zarysował jej osobowość. Otworzył, a przynajmniej uchylił bramy jej charakteru (dość rozhuśtanego, jak na kobietę przystało). Opowiedział jak to wszystko się zaczęło, od ślubu z Zamoyskim, niewinnych igraszek, listów, które coraz bardziej się spoufalały poprzez okres narzeczeństwa, skandali, plotek i spisków po ostatnie lata małżeństwa i wdowieństwo. Żeleński pokazał Marysieńkę w świetle które mnie zaskoczyło, dość negatywnie, przyznajmy.
Tam gdzie była Marysieńka nie można było oczywiście pominąć króla i historii. Autor jak zapewniał stara się jak najmniej wplatać w historię tytułowej bohaterki losów Europy, jednak przyznajmy, nie można było tego całkowicie pominąć choćby ze względu na fakt, że od Marysieńki wiele tych losów zależało.
Rysując portret Marysieńki Boy wyrysował nam również dość szczegółowy portret króla. Przedstawił go jako zakochanego romantyka dość twardo stąpającego po ziemi. Jednego z najlepszych ludzi jakich Polska miała w tamtym okresie zniewolonego przez jedną kobietę. To ona tak naprawdę rządziła Polską, to ona miała największy wpływ na króla…
Sama narracja nie pozostawia nic do życzenia. Autor beztrosko gawędzi spoufalając się w pewnym stopniu zarówno Czytelnikiem jak i Marysieńką. Czasem wydaje nam się, że jego opowieści o tamtych czasach są zbyt długie i pojawia się pytanie: A gdzie Marysieńka?!, jednak ona jak zawsze niespodziewanie wyskakuje tuż przy królu Francji czy papieżu, a wszystko staje się jasne. Widzimy również po trochu słabostkę autora, mianowicie Francję. Mamy komentarze co do sztuki Moliera (które Żeleński wszystkie przełożył na polski) wplecione subtelnie tak by nie razić, wtopić się w otoczenie tej najważniejszej – Marysieńki.
W recenzji, nawet takiej „pseudorecenzji” zawsze powinna pojawić się ocena postaci. Jednak czy ja mam prawo oceniać królową Polski? Od tego była w tamtym okresie szlachta, dwór, wszelkiej maści służące…, a tak naprawdę cały świat. W większości opinie nie były pochlebne. Niestety, po lekturze z przykrością muszę się z nimi zgodzić. Powiem jedno – niezłe ziółko z tej Marysieńki.
Autor w wielu fragmentach ubolewa nad tym jak cały czas niedoceniana jest ta historia w Polsce. Sobieskiego uważa za jednego z lepszych pisarzy i pyta, dlaczego listy kochanków, następnie narzeczonych i wreszcie małżonków są okrojone i tak trudno dostępne? Ja za nim powtarzam: dlaczego? Przecież to jedna jakby nie było z piękniejszych historii miłosnych…
Nie wiem jak zakwalifikować tę lekturę. Do najłatwiejszych na pewno nie należała. Z drugiej strony nie była też jednym z tzw. ”gniotów”. Historia Marysieńki i Sobieskiego to bajka. Bajka piękna, oglądana trochę kpiącym okiem wytrawnego autora, bajka, którą można porównać do historii Tristana i Izoldy. Bajka po którą warto sięgnąć. Nawet mimo niedogodności.