Czy wspominałam, że lubię książki z wątkami osnutymi wokół malarstwa? Muszę przyznać, że nieważne, czy dzieła sztuki, do których nawiązuje fabuła istnieją naprawdę, czy też są wymysłem autora, książki o tematyce choćby po troszę artystycznej bardzo zazwyczaj przypadają mi do gustu. A jeśli okazują się przy tym sprawnie napisanym kryminałem z intrygującą atmosferą, to już w ogóle pełnia szczęścia. W przypadku "Martwej natury" wszystkie elementy są na właściwym miejscu.
Maleńka mieścina Three Pines w Quebecu w Kanadzie staje się scenerią morderstwa popełnionego na cenionej i szanowanej emerytowanej nauczycielce. Sprawą zajmuje się blisko 50-letni, poczciwy komisarz policji Armand Gamache i jego współpracownicy, wśród których jest młoda, krnąbrna agentka Nichol. Po przyjeździe do miasteczka okazuje się, że jego mała hermetyczna społeczność może skrywać wiele tajemnic. I choć prawie wszyscy wydają się przemili i chętni nieść śledczym wszelką niezbędną pomoc, to policjanci przekonani są, że wśród tej społeczności kryje się morderca.
Gdzie w tym wszystkim motyw malarstwa? Ano okazuje się, że zamordowana nauczycielka miała skrzętnie ukrywaną przed światem pasję - sztukę. Dopiero chwilę przed śmiercią, zdecydowała się pokazać światu pierwszy obraz własnego autorstwa. Czy właśnie to spowodowało, że ktoś zazdrosny odebrał jej życie? A może motyw jest stary jak świat - chciwość i pojawiająca się na horyzoncie wizja odziedziczenia sporego majątku popchnęła kogoś do makabrycznego czynu?
Zagadka pomału rozwiązuje się, czytelnik może mieć własne hipotezy i tropy, które mogą się potwierdzić lub nie. Tym razem nie udało mi się rozwikłać tajemnicy przed śledczymi, choć zakończenie nie okazało się dla mnie zaskoczeniem. Powieść czyta się szybko, jest pisana przystępnym, ale ładnym językiem. Nie ma zbyt dużo brutalności i krwawych scen, za to rozwiązywanie zagadki można uznać za fajną gimnastykę dla mózgu 😉
Szczerze polecam i nam nadzieję przeczytać kiedyś kolejne powieści o komisarzu Gamache'u.