KANADA JAK STARA ANGLIA
O mały włos w ogóle bym tej książki nie przeczytała. Nie wiem kto wpadł na pomysł, autorka, czy wydawnictwo, żeby już na samym początku zamieścić podziękowania, bez których niektórzy pisarze obejść nie mogą. Ociekały one taką ilością wazeliny i lukru, że zamiast zachęcić do lektury, wywołały mdłości. Zdołałam jednak jakoś się przemóc, i dobrze, bo na szczęście sama książka jest dużo lepsza, niż przedmowa.
Mój pierwszy kanadyjski kryminał, choć jego akcja rozgrywa się współcześnie, przywiódł mi na myśl sielsko-anielską atmosferę St. Mary Mead, gdzie wszyscy się znają, a zło czai się wszędzie. Detektyw nie jest wprawdzie dziarską staruszką o nazwisku Marple, tylko zwyczajnym policjantem, ale zdecydowanie, zwolennicy klimatów w stylu królowej Agathy nie powinni być tą książką zawiedzeni. Świetnie odmalowana kanadyjska prowincja (z frankofońskimi smaczkami, bo rzecz dzieje się w Quebecu), barwne, wiarygodne pod względem psychologicznym postaci, dobrze zaplątana intryga i akcja, która nie pędzi na łeb na szyję, tylko idealnie wpasuje się w niespieszne, prowincjonalne tempo życia. Do tego zakończenie, które wprawdzie braliśmy pod uwagę, ale tylko jako jeden z wariantów, więc satysfakcja z samodzielnego dochodzenia – kto zabił – również nas nie ominie.
Ja tam lubię takie oldschoolowe klimaty. Będę wracać do autorki, żeby odsapnąć.