Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że 900 stronicową cegłę przeczytam w tak (jak na moje możliwości) krótkim czasie. Poprzednia część pozostawiła po sobie niedosyt, dlatego koniecznie z ciekawości musiałam sięgnąć po następną. Jak to u Martina bywa, zawsze zaskakuje, ciekawie opowiada i co najważniejsze nie nudzi przez te kilka set stron. Jednakże pierwsza część bardziej przypadła mi do gustu. Pozostaje tylko pytanie: dlaczego?
Po śmierci króla Roberta rozpoczyna się prawdziwa walka o Żelazny Tron. Każdy z potencjalnych następców na tron zbiera armię by wyruszyć na wojnę o Siedem Królestw. Zaskakujące wiadomości nadchodzące z różnych stron szokują dowódców, którzy mają wątpliwości co do swoich zamiarów, jednak nie poddają się i dalej brną w bitwy, z których tylko jedna strona wyjdzie zwycięską ręką. Kto ostatecznie obejmie władzę nad Siedmioma Królestwami?
Muszę przyznać, że podziwiam autora za wyobraźnię i talent do stworzenia tak świetnej historii. Z pozoru mogłoby się wydawać, że klimat średniowiecza, rycerze oraz walki na miecze nie mogą przejść na dzisiejszym rynku wydawniczym. A jednak. Drodzy autorzy, czasami naprawdę warto ruszyć pecyną, zaryzykować i stworzyć oryginalną powieść, którą pokochają miliony niż pisać beznadziejne książki, głównie opierające się na schematach ze znanych historii. Za świat Siedem Królestw, smoków oraz genialnie wykreowanych bohaterów będę wielbić Martina przez wiele, wiele lat. Mimo, że jestem dopiero na drugim tomie to i tak już mogę śmiało powiedzieć, że cykl Pieśni lodu i ognia zaliczam do jednej z moich ulubionych.
Pierwsze dwieście stron czytało mi się dość opornie. O dziwo, ciężko było mi się znowu wdrożyć w świat Martina. Głównych bohaterów z łatwością kojarzyłam. Podobnie było z częściej pojawiającymi się pobocznymi postaciami. Jednak za licho nie mogłam spamiętać tych wszystkich lordów oraz niektórych rodów. Im dłużej brnęłam w książkę tym bardziej mnie to irytowało. Z czasem przestałam się tym przejmować i w razie czego zaglądałam na dodatek specjalny, który znajdował się na końcu powieści, a w którym były wszystkie występujące postacie wraz z ich pozycjami, funkcjami oraz rodzinnymi korzeniami. Bardzo przydatna rzecz. Od tamtego czasu Starcie królów czytało mi się o niebo lepiej.
Mogłabym bez końca narzekać na poprowadzenie losów moich ulubionych i tych mniej ulubionych bohaterów, jednak po czasie uważam, że to nie ma większego sensu. Mogę chować urazę do autora po tym co im robi, ale i tak w porównaniu do innych powieści, z którymi się spotkałam, podziwiam Martina za odwagę uśmiercania, torturowania bądź sprowadzania na nieszczęście najbardziej lubianych przez czytelników bohaterów. Z pewnością on sam zdaje sobie sprawę z tego, że każdym takim kolejnym krokiem ryzykuje i stawia swoich czytelników na nowe rozczarowania, jednak i tak uparcie realizuje swój plan i nie przejmuje się zdaniem innych. Mogę się założyć, że z czasem ich śmierć będzie miała większe znaczenie dla całości, a w niektórych sytuacjach już nawet teraz ma.
Starcie królów to kolejny tom na wysokim poziomie, który zaskakuje ciekawie oraz skrupulatnie poprowadzoną akcją. Serdecznie polecam wam cykl Pieśni lodu i ognia. Gwarantuje wam on dużą dawkę dobrej rozrywki oraz literatury na najwyższym poziomie.