Długo zbierałam się do napisania opinii na temat "Manipulacji", gdyż wywołała we mnie mieszane uczucia. Chyba najbardziej nie przypadła mi do gustu forma przekazu i główna bohaterka, Anna. Ale od początku...
Ania boryka się z problemami emocjonalnymi wywołanymi cyklicznymi poronieniami. Choć mąż, Olaf, stara się wesprzeć żonę ta zapada się coraz głębiej w depresyjny stan. Szukając stabilizacji poddaje się nowatorskiej terapii u psychoterapeutki, Irminy.
Początkowo pierwszoosobową narratorką jest Anna. Chociaż na kolejnych stronach autorka oddała głos również innym bohaterom, to właśnie Anna jest dominującą postacią, wokół której utkana jest cała historia. Fabuła w znacznej części opiera się na szkicu psychologicznym tej postaci i tylko ona została wnikliwie przedstawiona. Reszta bohaterów jest jedynie sztafażem.
Jak już wspomniałam, główna bohaterka boryka się z problemami, które są skutkiem poronień. Absolutnie nie neguję stanu psychicznego, do którego mogą one doprowadzić, ale z kreacji Anny można wyciągnąć wnioski, że immanentna jest bezradność, niezrównoważenie, irracjonalizm kobiet. Bohaterka jest płaczliwa i paranoidalna. Nie lubię, gdy kreacja psychologiczna postaci polega na jej niezdecydowaniu, gdy nie wie, po której stronie linii chce stanąć, w kółko przeskakuje z lewa na prawo. Anna rozmyśla, rozważa, konstatuje, dywaguje i zmienia zdanie po kilka razy w jednym akapicie. Kocha - nie kocha - kocha - nie kocha, bo zdradza - nie zdradza, bo kocha - nie kocha. Iść do domu - iść do mamy - jednak do domu - ląduje gdzie indziej. I tak na każdy temat. Jej wewnętrzne rozterki trwały tak długo, że nie zostało jej czasu na świadomą reakcję, co doprowadziło, że w finale stała się przypadkowym uczestnikiem wydarzeń.
Sfera emocjonalna Anny wywoływała we mnie irytację, ale nie była jedynym powodem, przez który książka nie przypadła mi do gustu. Chodzi również o formę przekazu, o zbyt górnolotny, poetycki styl opisujący trywialne, przyziemne wydarzenia, o zbyt szczegółowe opisy, z których niemal w całości składa się książka.
"Moje plany jednak szybko krzyżuje pęcherz moczowy. Przez chwilę próbuję go zignorować, ale wkrótce nacisk staje się tak uciążliwy, że wstaję z łóżka i idę do łazienki. (...) Urywam kawałek papieru toaletowego, ledwo widząc na oczy, i podcieram się. Wstaję i już mam naciągnąć bieliznę, kiedy rejestruję obraz, którego nigdy więcej nie chciałam ujrzeć."
Szarpanie się ze spodniami, odrywanie kawałka papieru toaletowego, czy opis dokąd bohaterka spuściła majtki nie traktuję jako ukazanie jej stanu psychicznego, a zbędny opis. Powtarzanie po stokroć jednego i tego samego z użyciem nieznacznie zmieniających się słów nadal jest powtarzaniem i zapychaniem stron. Nie lubię też przerywników w formie pytania "prawda?"
Od 70 strony zaczęłam omijać tego typu opisy i okazało się, że historia, choć obdarowana niewiarygodną ilością postaci silnie zaburzonych i chorych psychicznie, jest całkiem znośna. Więcej - była naprawdę wciągająca i intrygująca.
Po kolejną książkę autorki sięgnę, ale kontynuować czytanie będę tylko wtedy, gdy nie znajdę tych zapychaczy stron w postaci nic nieznaczących opisów.