W natłoku dystopii, których pięć minut jeszcze nie zdążyło przeminąć, coraz ciężej odnaleźć taką książkę, gdzie nie natkniemy się na powielanie dobrze nam znanych schematów. I chociaż autorzy niemal ścigają się między sobą, ukazując czytelnikom różne wyobrażenia przyszłości, to i tak zawsze odnajdziemy w ich dziełach cząstkę inspiracji czymś, co już przewinęło się przez nasze ręce. Tak poniekąd mogłabym sądzić o Diabolice, gdyż — po raz kolejny — zetknęłam się z wojowniczą główną bohaterką, gotową zrobić wszystko, aby udowodnić światu swoją siłę. Można by było również odnieść wrażenie, że to tak często odgrzewany kotlet, iż z daleka wyczuwa się swąd spalenizny. Jednakże pani Kincaid postanowiła podkręcić tę niemalże ikonę rozpoznawalności dystopii i zaoferować czytelnikom kogoś, kogo kolejne ruchy i reakcje stanowiłyby dla nas zagadkę. I w większym stopniu jej to wyszło!
Jeżeli mam być szczera, to nie spodziewałam się po tej książce cudów. Owszem — wyczuwałam, że zdoła mnie porwać na parę dobrych godzin, ale nie pomyślałam, iż przyczyni się również do wielu minizawałów serca czy chęci odkrycia tajemnic stających Nemezis na drodze. Dorzućmy jeszcze do tego wszechobecne intrygi porównywalne do hydry, gdzie jednej ścinało się głowę, to na jej miejsce wskakiwały kolejne. Diabolika stała się niemalże papierową bombą, w której fabuła często zaskakiwała gwałtownymi wybuchami w najmniej spodziewanych momentach! I jakież było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że w międzygalaktycznym świecie, gdzie nauka pozwoliła na udoskonalenie jakości życia z dala od Ziemi, zakazano... pogłębiania wiedzy. To nie do pomyślenia! Jak tamta ludzkość mogła sobie pozwolić na takie niedogodności? Przecież każdy doskonale wie, że człowiek uczy się do końca swych dni, ale jak ma się rozwijać, skoro ta czynność nie jest mile widziane? Jaki mieli w tym cel? Tysiące pytań przewijało się przez moją głowę, a poprzez uzyskane odpowiedzi wywnioskowałam jedno — tamtym światem władali naprawdę bezmyślni ludzie!
Strasznie ciężko mi o tym wspominać, ale pomimo dopracowanej fabuły książka okazała się posiadać kilka istotnych wad, które pociągnęły ją w stronę typowych młodzieżówek. Pomimo wielu zaskoczeń i chęci przeskakiwania danych fragmentów, aby wiedzieć, co dzieje się dalej, nastawały również przewidywalne do bólu momenty. No cóż... przecież nic nie może wiecznie trwać, nieprawdaż? Także chętnie usunęłabym z Diaboliki wątek miłosny, który dość często psuł klimat powieści. Gdyby został przedstawiony w innym świetle, bardziej oryginalnie to nie mogłabym się przyczepić, a tak powiało sztampowością i nudą.
Nemezis poznałam jako spragnioną bezpieczeństwa Sidonii diabolikę, która nawet nie pojmowała czegoś takiego, jak troska i więź rodzinna. Zaprogramowana na wyłapywanie wszelkich oznak wrogości nie wahała się ani chwili, kiedy musiała chronić kogoś, kto był dla niej nad wyraz najważniejszy. Ale Nemezis w jakimś stopniu stanowiła wyjątek od reguły, co mogłam dostrzec znacznie szybciej, niż przypuszczałam. Nie dopuszczałam do siebie wiadomości, że pogłoski o tak drastycznej zmianie tejże dziewczyny są prawdziwe. Nie powiem — zmiana z bezwzględnej maszyny do zabijania w nastolatkę umiejącą poskromić swoją naturę wydawała się dobrym pomysłem na ukazanie, że nawet największe potwory mają uczucia, ale to zostało tak gwałtownie pokazane... aż ciężko mi w to uwierzyć! W pewnym stopniu brakowało mi tej surowości Nemezis, ale po jakimś czasie przywykłam do tego stanu rzeczy. Aczkolwiek niesmak pozostał.
Natomiast inaczej było w przypadku Tyrusa. Naprawdę nie spodziewałam się, że ta postać jest w stanie mnie zaskoczyć. Ten największy w galaktyce szaleniec wręcz poraził mnie swoim obliczem! Nawet przyćmiewał on postać Sidonii, którą ktoś kiedyś pozwolił sobie nazwać rozpieszczoną dziewuchą, gdzie ja dostrzegałam w niej jedynie zagubione w swej wersji postrzegania świata dziewczę. Jedyną osobą, która zdołała przyćmić blask Nemezis i Tyrusa, okazała się ta rozprzestrzeniająca na prawo i lewo sieć intryg. Ta postać dość mocno intrygowała mnie swoim postępowaniem, że kiedy wychodziła na przysłowiową scenę i odgrywała swoją rolę, to z początku nie umiałam pojąć, co takiego się wydarzyło. Dość pięknie wodziła mnie za nos, zatem pozwalam sobie na stwierdzenie, że była ona najlepiej zarysowaną postacią!
Początkowo nie mogłam się przyzwyczaić do stylu pisania C.J. Kincaid. Przyczyna nie tkwiła w autorce, a we mnie samej, gdyż po wcześniejszych książkach przyzwyczaiłam się do rozbudowanych opisów, gdzie ta autorka niekiedy ograniczała się do prostego przedstawienia danej kwestii czytelnikowi. Niestety czasami fabuła aż się prosiła o to, aby co nieco ją rozwinąć, by ukazać znacznie więcej, ale, jak widać, ta kwestia została pozostawiana wyobraźni tych, którzy zaznajamiali się z [Diaboliką]. Ale nie martwcie się — pani Kincaid nie zamęcza skomplikowanym słownictwem, dzięki czemu w ten tytuł można wejść niczym nóż w masło. Tylko nieliczne aspekty mogą popsuć lekturę tym bardziej wymagającym (co można dostrzec znacznie powyżej). Także nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ta pani zamierza kontynuować losy Nemezis. Jak dla mnie ta książka stanowi spójną całość i boję się, że w dalszych częściach może niepotrzebnie rozchlapać tamten świat. Tak, tak... ja i mój pesymizm...
Podsumowując:
Diabolika raczej nie zdobyłaby Nagrody Nobla, jednakże rozgłos wokół niej jest naprawdę uzasadniony. Książka zdoła porwać od pierwszej strony niemalże każdego fana dystopii, gdzie intrygi, skomplikowane stosunki międzyludzkie oraz osobliwe idee życiowe są na początku dziennym. Rozsiądźcie się wygodnie w fotelu i pozwólcie swojej wyobraźni powędrować w podróż, gdzie waszym przewodnikiem zostanie nietuzinkowa diabolika. Odważycie się powierzyć to zadanie Nemezis? Ja zaryzykowałam i tego nie żałuję.