Po sukcesie "Chłopca w Pasiastej Piżamie" jego autor zdecydował się iść dalej w tematy wojny widzianej z perspektywy dziecka. Tym oto sposobem dostaliśmy "Chłopca na Szczycie Góry". Krótką opowieść, która wzbudziła we mnie mieszane uczucia i szybko nie dała o sobie zapomnieć.
Na początku poznajemy mieszkającego w Paryżu chłopca niemiecko - francuskiego pochodzenia o imieniu Pierrot. Nasz bohater ma kochającą mamę, równie kochającego tatę (którego dręczy żołnierska przeszłość i który żali się, jak to jego wspaniały naród niemiecki został upokorzony po Wielkiej Wojnie), zabawnego pieska do towarzystwa i jedynego najlepszego przyjaciela. Normalne, spokojne życie chłopca kończy się raptownie, gdy najpierw umiera jedno, a potem drugie z rodziców. Osierocony Pierrot trafia do sierocińca, lecz wkrótce dyrektorek placówki odzywa się mieszkająca w Austrii ciocia Pierrota. Kobieta oczywiście deklaruje chęć podjęcia się opieki nad synem swojego brata i chociaż Pierrot nigdy nie widział ciotki na oczy (bo z nieznanych mu powodów ojciec nie utrzymywał z nią kontaktów), to zostaje wysłany w daleką podróż do obcego mu kraju. Końcem końców trafia do Berghof, słynnej rezydencji Adolfa Hitlera. To co tam zobaczy i usłyszy na zawsze odmieni jego życie.
Po przeczytaniu ostatniego zdania długo myślałam, jak zinterpretować napisaną przez Boyne'a historię. Najbardziej trafną odpowiedzią byłoby to, że "Chłopiec na Szczycie Góry" jest opowieścią o skażeniu młodego umysłu chorą, pokrętna ideologią. Mały Pierrot poznaje Führera w wieku siedmiu lat. Na przestrzeni kolejnych lat postępowanie chłopca pod wpływem dyktatora ulega drastycznej zmianie. Czy wobec tego należałoby potraktować powieść jako studium przypadku utraty dziecięcej niewinności i triumfu zła? Jak najbardziej. "Chłopiec na Szczycie Góry" opowiada o tym, jak człowiek staje się zły. Widzę tu jednak drobny problem, który trochę psuje mi cały ten przekaz. W trakcie zagłębiania się w fabułę towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że autor jakby oczekuje od swojego bohatera posiadania niezbywalnych zasad moralnych, stanowczego sprzeciwu nazistowskim ideom, podjęcia się jakieś formy walki. Większość dorosłych Niemców nie chciała lub nie potrafiła sprzeciwić się zbrodniczej działalności swojego rządu. Biorąc to pod uwagę, czego wymagać tutaj od dziecka? Nauki społeczne głoszą, że środowisko w jakim wychowuje się młody człowiek ma wpływ na to, jak będzie kształtował się jego charakter i zachowanie w przyszłości. A Pierrot niejako trafia w sam środek środowiska, które wkłada mu do głowy złe pomysły. Jego ciotka, jedyna osoba, która troszczy się o niego, praktycznie nic nie robi, by naprowadzić go na lepszą drogę. Sama sugeruje, że Pierrot powinien używać niemieckiej wersji swojego imienia - Pieter. Tłumaczy mu tylko, że tak będzie po prostu dla niego bezpieczniej. Autorytetem młodego Pierrota - Pietera staje się Hitler. Przyglądając się relacji chłopca z Führerem przypomina mi się eksperyment psychologiczny Milgrama badający wpływ autorytetu na jednostkę. Czy to oznacza, że opowieść o chłopcu, który, jak to wyraża się jedna ze służących w Berghof, jest współodpowiedzialny za zaistniałe zło, traci na wiarygodności? Tak i nie. Trudno oczekiwać, żeby mały chłopiec, który niezupełnie rozumie, kim jest Hitler i na czym polega prowadzona przez niego polityka, był zdolny aktywnie przeciwstawił się perfidnemu złu. Nie zmienia to faktu, że Pierrot - Pieter w pewnej chwil przestaje być niewinnym dzieckiem i dopuszcza się rzeczy z powodu których powinien mieć wrzuty sumienia. Przesłanie do młodszego czytelnika może przecież brzmieć: "nauki społeczne naukami społecznymi, ty pozostań na zawsze wierny swojemu sumieniu i zasadom moralnym". Jeśli do tego zmierza Boyne to takie uproszczenie głównego bohatera ma sens.
Jako, że ja należę do tych starszych czytelników, zastanawiam się czy "Chłopiec na Szczycie Góry" nie nabrałby dla mnie głębszego znaczenia, gdybym potraktowała go jako swego rodzaju alegorię Niemca. Człowieka coraz bardziej oczarowanego Hitlerem i absurdalną retoryką nazistów. Popierającego szaloną ideologię, a nawet uczestniczącego w całym tym szaleństwie, zaś na samym końcu dręczonego poczuciem winy z powodu swoich przewinień. Czy Pierrot - Pieter mógłby reprezentować takich Niemców? Moim zdaniem, tak, mógłby.
Każdy z pewnością ma swoje refleksje po przeczytaniu tej historii. i nie musi zgadzać się z moją interpretacją. Kończąc już refleksję i przechodząc do konkretów, Boyne pisze prostym językiem, pozostaje oszczędny w środkach stylistycznych. Jednocześnie przy swoim minimalizmie potrafi poruszyć emocje czytelnika. Bez problemu pozwala wejść do umysłu bohatera, poznać jego myśli oraz motywację. Dzięki temu łatwiej zrozumieć zachodzącą w nim przemianę. Boyne nie chce w swojej powieści dzielić świata wyłącznie na tych dobre i złe narody, dlatego obok niemieckich popleczników Führera, pojawiają się sprzeciwiający się jego działaniom Niemcy. Tak, wbrew temu co się mówi, tacy Niemcy istnieli naprawdę. Porusza także niewygodne dla Aliantów fakty, takie jak zainteresowanie brytyjskiego monarchy nazizmem. Przekaz jest jasny. Nie ma dobrych i złych narodów, są tylko dobrzy i źli ludzie.
Przy kilku zagranicznych recenzjach spotkałam się z zarzutem, że autor przedstawia Hitlera jako kogoś sympatycznego i przyjaznego. Nie zgadzam się z tą opinią. Pamiętajmy, że opowieść jest ukazywana z perspektywy chłopca, który w zasadzie nie zna na wylot Hitlera, ale darzy go szacunkiem. Co ważniejsze łagodność i przyjacielskość Führera jest pozorna,, co szybko dostrzega się na kolejnych stronach książki.
"Chłopiec na Szczycie Góry" należy do tych powieści, które są w stanie poruszyć praktycznie każdego. Można pozytywnie lub negatywnie odebrać jej treść, jednak ze względu na tematykę do jakiej nawiązuje nie sposób pozostać wobec niej całkowicie obojętnym. Bez względu na to jakie ma się podejście do "Chłopca na Szczycie Góry" stanowi on świetny wstęp zarówno dla młodszych, jak i starszych czytelników do dyskusji o niszczycielskim wpływie złej ideologii na człowieka.