Literatura ma to do siebie, że zmieniają się w niej co jakiś czas trendy. W szczególności dotyczy to tak zwanej bestsellerstyki. Każdy, kto obserwuje rynek wydawniczy czy ogólnie jest na bieżąco z nowościami bez trudu zauważy, jakie książki są “modne”, czyli co się dobrze sprzedaje i czyta. Dla przykładu: kiedy Harry Potter bił rekordy popularności a ludzie wstawali o świcie tylko po to by dorwać nowy tom w księgarni, na półkach zaczęły pojawiać się różne historie o nastolatkach odkrywających u siebie magiczne moce. Popularność “Zmierzchu” sprawiła, że jak grzyby po deszczu wyrosły opowieści o romansie małolaty z wampirem, wilkołakiem, duchem czy innym stworem. “Kod Da Vinci” spopularyzował książki z motywem historycznych teorii spiskowych. Można powiedzieć, że przy książkach zdobywających szturmem listy bestsellerów każdy chce uszczknąć trochę sławy i pieniędzy dla siebie. Czemu więc nie wyprodukować czegoś podobnego do aktualnego hitu, co ludzie mogą zechcieć kupić?
Nie wiem co myślała sobie Tracy E. Banghart kiedy zabierała się za pisanie "Gracji i furii". Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że obudziła się pewnego ranka z pomysłem, że połączy kilka znanych historii w jedną powieść. Wzięła “Opowieść Podręcznej” i “Rywalki” po czym zmieszała je porządnie z “Igrzyskami Śmierci”. Rezultatem tegoż eksperymentu okazała się “Gracja i furia”. Czy takie eksperymentowanie naprawdę się opłaciło i czy eksperyment okazał się udany? Śmiem wątpić, ale może zacznę od początku.
Gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie istnieje sobie nienazwany przez autorkę kraj. O kraju wiadomo właściwie tyle, że kobiety mają w nim wyjątkowo pod górkę. Zabrania się im chodzenia do szkoły i czytania książek. Mają być przykładnymi matkami i żonami, całkowicie posłusznymi mężczyznom. Mogą pracować w fabrykach albo być służącymi, nic ponadto. Jedyną wysoką pozycją w społeczeństwie do jakiej wolno im aspirować jest rola Gracji. A Gracje to towarzyszki - konkubiny Naczelnika, który niepodzielnie rządzi tym państwem bez nazwy. W chwili gdy rozpoczyna się nasza historia trwają właśnie wybory kandydatek na Gracje dla Dziedzica, syna obecnego Naczelnika, który w przyszłości obejmie po ojcu rządy. Serina od najwcześniejszych lat była wychowana na idealną kobietę i przygotowywana do zastania Gracją. Ma w związku z tym wielkie nadzieje i oczekiwania. Jej przeciwieństwem jest młodsza siostra Nomi - buntowniczka, która po kryjomu nauczyła się czytać i nie potrafi zrozumieć czemu kobiety są tak niesprawiedliwie traktowane oraz dlaczego wszyscy się na to godzą. Brakuje jej wolności i jak się wkrótce przekonamy odrobiny zdrowego rozsądku. Rodzina z jakiś powodów postanawia, że pojedzie z Seriną do Pałacu Naczelnika i będzie robić za jej służącą.
Łatwo zgadnąć, że Serina staje się kandydatką na konkubinę i wyrusza do siedziby Naczelnika, gdzie będzie rywalizować z pozostałymi dziewczętami o względy Dziedzica i pozycję jednej z Gracji. Nomi nie zachwyca ta nowa sytuacja, już pierwszego dnia pobytu w domu Naczelnika robi najgłupszą rzecz, jaką w jej położeniu można zrobić. Zakrada się do pałacowej biblioteki i nie mogąc się powstrzymać wykrada z niej książkę. Kiedy przemyka korytarzami ze swoim łupem nieoczekiwania wpada na syna samego Naczelnika. Ma dużo szczęścia i Dziedzic nie zauważa ukrytej pod sukienką skradzionego fanta. Jednak dziewczyna nie ma szans nacieszyć się swoim szczęściem i sprytem. Ni z tego, ni z owego syn Naczelnika postanawia, że to Nomi zostanie kandydatką na Grację, a Serina może być sobie jej służącą. Następuje więc odwrócenie ról sióstr. Nomi jest w szoku, zaś Serina czuje się podłamana. Biedna w mig przekonuje się, że przez młodszą siostrzyczkę będzie miała jeszcze większe kłopoty. Niewiele myśląc bierze do ręki zdobytą przez Nomi książkę akurat w momencie, gdy do komnaty wchodzi postronna osoba. Jak wspomniałam wcześniej kobietom nie wolno tykać książek. Złamanie zakazu oznacza surową karę. Postawiona pod ścianą Serina bierze całą winę na siebie i zostaje zesłana na wyspę zwaną Górą Zniszczenia na której znajduje się więzienie dla kobiet - przestępczyń. Więźniarki są podzielone na obozy. Każdy obóz stara się przetrwać i dbać wyłącznie o własną skórę. Od czasu do czasu Strażnicy urządzają coś w rodzaju turnieju na którym reprezentantki obozów walczą ze sobą na śmierć i życie o więcej żywności. Delikatna, grzeczna Serina , by przeżyć w tym miejscu, musi zrezygnować ze swoich dawnych nawyków i nabyć nowe umiejętności. Z kolei Nomi musi schować pazurki i odgrywać rolę posłusznej, perfekcyjne damy w Pałacu Naczelnika. To by było tyle, jeśli chodzi o samą fabułę. Chyba i tak sporo o niej powiedziałam.
Banghart dedykuje swoją książkę wszystkim kobietom, którym kazano siedzieć i milczeć a które i tak się podniosły i stawiły opór. To też jest główny motyw powieści. Teoretycznie pomysł świetny. Nie mam nic przeciwko historii w której stawia się opór, pojawia się feminizm i walka uciśnionych o wolność oraz sprawiedliwość. “Gracja i furia” posiada jednak kilka zasadniczych wad, które niestety psują cały jej efekt.
Problemem są chociażby główne bohaterki - Serina i Nomi. Obie to jednakowo płytkie i sztywne postacie. Starsza siostra jest tak nijaka, że zmiana jaka zachodzi w jej charakterze w dalszej części historii wypada sztucznie, mało przekonująco. Nomi w założeniu autorki ma być buntownicza, ale szczerze mówiąc więcej widać u niej lekkomyślności i braku rozsądku niż hardego charakteru. Chyba, że ktoś tu postrzega buntowniczość jako bezmyślność? W każdym razie jakoś nie ruszyły mnie ich dylematy ani potencjał na zostanie zmieniającymi świat rewolucjonistkami ani nawet wątek rozdzielonych sióstr, które tęsknią i bardzo chcą się znowu zobaczyć. Oprócz głównych bohaterek przez fabułę przewija się kilka ważnych postaci. Przewija się to dobre słowo na to się z nimi dzieje. Pojawiają się gdy wymaga tego od nich fabuła i znikają, gdy nie są już potrzebni. Nie zapadają na dłużej w pamięci. Takie kluczowe dla opowieści postacie jak Dziedzic, jego brat czy przywódczyni grupy kobiet z wyspy cierpią na tą samą przypadłość, co Serina i Nomi. Są papierowi i pozbawieni charakteru oraz dynamiki, które czyniłby z nich choć troszeczkę ciekawszych bohaterów.
“Gracja i furia” to młodzieżówka, tak więc standardowo pojawiają się w niej wątki romansowe i zalążek miłosnego trójkąta. Pod tym kątem książka nie radzi sobie lepiej. W relacjach sióstr z ich potencjalnymi ukochanymi praktycznie nie ma chemii. Jednej czy drugiej dziewczynie trochę mocniej zabije serduszko, pocałuje się z chłopakiem, a ja mam wierzyć, że pojawiło się między nimi jakieś uczucie. Może jestem za stara na takie proste sztuczki, ale w ogóle do mnie to nie przemawia cały ten romans. Biorąc pod uwagę płytkość samych bohaterów nie dziwię się, że ich romansowanie też wypada blado.
Świat Seriny i Nomi jest pusty. Nie wiadomo, jak nazywa się kraj w którym żyją, dlaczego panuje w nim taki ustrój, jaki panuje albo który jest rok w kalendarzu. Niekiedy pojawiają się krótkie informacje związane z poziomem rozwoju technologicznego. Dowiadujemy się na przykład, że istnieją fabryki, broń palna, napędzające łodzie silniki. Czyżby wczesna era industrialna? Trudno powiedzieć. Banghart nie bawi się w szczegółowy opis świata. Więcej miejsca poświęca opisom kolejnych sukienek bohaterek. Szkoda. Poza nazwami paru miast i wyspy albo rzuconymi od niechcenia wzmiankami o broni i silniku, świat jest jedną wielką białą plamą. Aha. Nomi w którymś momencie nieco bliżej zapoznaje się z zapomnianą historią swojego kraju. Nie chcę spoilerować, wspomnę tylko, że narzucona na kobiety ograniczenia mają sporo wspólnego z cieszącym się popularnością, w co bardziej radykalnych środowiskach feministycznych, mitem o tym, że w dawnych czasach w społecznościach rządziły kobiety i wszystkim żyło się jak w raju, do czasu aż przybyły barbarzyńskie plemiona o patriarchalnym charakterze i zniszczyły całą tą piękną utopię. Moim skromnym zdaniem mit przynosi więcej szkody niż pożytku w walce o równouprawnienie płci.
A skoro przy walce i feminizmie jesteśmy. Jak to wygląda w samej powieści? Jakby nie patrzeć autorka dedykuje swoją pracę niepokornym kobietom. Nie ukrywam, że “Gracja i furia” próbuje przesłać czytelnikowi pewną wiadomość, przekazać jakieś wartości. Z tymże jest przy tym tak pretensjonalna, że kilka razy miałam ochotę ostentacyjnie przewrócić oczami. Przykro mi. Nie satysfakcjonują mnie ładne sentencje o byciu silnym jak kamień i ocean, drut kolczasty i kamień. Podniosłe konwersacje o sile kobiet nie budzą we mnie żadnych emocji. Być może dlatego, że dowiaduje się więcej o dyskryminacji kobiet z opowieści bohaterów niż z samych wydarzeń fabularnych. Banghart nie stosuje często zalecanej pisarzom rady “pokaż to, a nie tylko omawiaj przez postacie” przez co ciężko zaangażować się w wątki związane z feminizmem i dyskryminacją.
Chociaż książka jest krótka to namęczyłam się, żeby wytrwać do ostatniej strony. Jej słabostki powodowały, że fabuła dłużyła się niemiłosiernie, a postępowanie bohaterek irytowało. Niewykluczone, że gdyby była o połowę dłuższa dałabym sobie z nią spokój. Przeprawa z nią nawet jako czysto rozrywkową literaturą była ciężka. W prawdzie nie spodziewałam się po “Gracji i furii” niczego wybitnego, ale i tak się zwyczajnie zawiodłam. Pozostaje więc odpowiedzieć na pytanie, czy mimo tego polecam ten tytuł. Jak to mówią: na bezrybiu i rak ryba. Od biedy można ją przeczytać jako taki odmóżdżacz. Przypuszczam, że okaże się też niezłą pozycją dla młodszych czytelników albo osób dopiero rozpoczynających przygodę z tym gatunkiem literatury. Być może że zachęci ich do sięgnięcia po lepsze książki o zbliżonej tematyce.
Nie ukrywam, że “Gracja i furia” nie wychodzi poza granice bardzo przeciętnej powieści i nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych podobnych do niej młodzieżówek. Autorka zainspirowana znanymi powieściami może i chciała stworzyć książkę o silnych kobietach walczących o swoje prawa, niestety nie do końca dała radę udźwignąć ten temat.