"Jesienna sonata" to kolejna, z dobrze znanego mi cyklu, książka Monsa Kallentofta. Nie musiałam już walczyć ze specyficznym stylem narracji, jak przy pierwszej lekturze z policjantką Fors w roli głównej, kiedy to nieco rozpraszał moją uwagę swoistą metaforyką oraz nagromadzeniem równoważników zdań. Po zakończeniu uznałam ten element za najbardziej charakterystyczny dla Autora. Mając na koncie trzy tomy dostrzegam jeszcze jedną wspólną cechę dla cyklu (bo z pewnością to samo będzie przewijać się przez następne książki), czyli rozważania nieżyjących ofiar, które mają mieć wpływ na podświadomość genialnej Malin Fors. Mam tylko problem z geniuszem wyżej wymienionej policjantki. Oprócz tego, że miota się z każdą kolejną sprawą coraz bardziej, pije coraz więcej, ignoruje córkę, kocha, ale żyć dalej nie potrafi u boku byłego męża, to nie widać by wiele aktywności wkładała w kwestie zawodowe. Część treści poświęca się na pijackie omamy bohaterki, ale nie ma sugestii od otoczenia (poza Tove), że powinna przepracować problemy w inny sposób. Czytelnik zaczyna być zmęczony postawą Malin. W końcu Malin zaczyna być męcząca dla innych w Linköping.
W przypadku "Jesiennej sonaty" mam mieszane uczucia. Wydawało mi się, że wszyscy pracują nad śledztwem, a Malin oddaje się rozmyślaniom. Zamordowany Jerry Petersson nie jest tą samą pomocna duszą co przypadek z "Ofiary w środku zimy". W pierwszej części przemyślenia nieżyjącego napędzały akcję, a tym razem przybiera to postać odnotowania drobnych uwag. To co było wyróżnikiem prowadzonego śledztwa zaczyna rozmywać się we mgle. A może to tylko moje mylne wrażenie? Przecież poza depresyjną aurą wokół pani komisarz i odnotowaniem mniejszej aktywności zamordowanego, nadal mamy do czynienia ze zmyślnie prowadzoną akcją śledczą, w której baczniej przyglądamy się partnerowi Fors. A ten, mimo iż nadal pokazywany jest w cieniu Malin, to można zauważyć, iż jest barwniejszą z postaci policyjnego duetu. Zeke jest człowiekiem z krwi i kości. Myślący, aktywny w śledztwie, jak i na płaszczyźnie relacji przyjacielskich z Malin. Jednak czy ktoś zapatrzony w dno butelki może myśleć o jakichkolwiek relacjach z ludźmi? Malin i tequila to dopiero para.
Kolejne tytuły cyklu odnoszą się do pór roku, w jakich rozgrywa się akcja. Są też zapowiedzią opisów natury z jakimi się będziemy spotykać, co nie jest takie oczywiste w przypadku kryminałów. Osobiście te elementy odnotowuję na plus, gdyż zwielokrotnieją uczucia drzemiące w policjantach, przesłuchiwanych czy mordercy. Stają się namacalne w szelestach, nadchodzącym zmroku, przygaszonej plamie słońca, na dobre rozpasanym deszczu i są jak pustka, ból, rozpacz, złość, frustracja. Opisy przyrody, krótkie, acz zdecydowanie malujące aurę, oddają również klimat akcji podkreślając zagrożenie.
Zdecydowanie wszystko, co kojarzy nam się z jesienną aurą jest oddane, jednak sprawa morderstwa nowego właściciela posiadłości Jerry'ego Peterssona nie jest tak skomplikowana, jak w przypadku dwóch poprzednik akcji, tej w zimie i w lecie. Powiedziałabym, że jest na tyle mało zagmatwana, że dużo wcześniej zaczniemy domyślać się, co mogło sprowokować mordercę do jego czynów, jak i to kim on jest. I na tym polega moje niezadowolenie. Wcześniej podobała mi się gra Autora, oparta na pewnych niuansach, przeciąganiu, umyślnym wplataniu w treść wypowiedzi trupów. Tym razem odnotowałam finisz zanim dobiegłam do mety. Ale na tym przecież nie kończą się działania komisarz Malin Fors. Zobaczymy, co z nią będzie po kuracji odwykowej. Być może w dalszych częściach dostaniemy usprawniony wariant głównej bohaterki? Przejdźmy do wiosny!