Jest to książka miejscami zabawna, miejscami poruszająca do głębi, w innych Jeszce momentach przerażająca i pokazująca zakamarki psychiki, których widzieć nie lubimy.
Jest przede wszystkim pozycją świetnie napisaną, językiem potoczystym, który nie narzuca się czytelnikowi, ale który i tak - jakimś cudem - wbija się w głowę. Kawał dobrej prozy!
Ale czym jest ta "Mała"?Książka Edwarda Careya autobiografią małej Szwajcarki, którą świat zapamięta później jako Madame Tussaud, tę od gabinetów figur woskowych. To historia dziewczynki, która w zasadzie nie miała ojca, straciła matkę, prawie straciła szansę na miłość, prawie zginęła w czasie Rewolucji Francuskiej, która poznała ostatniego króla Francji i Pierwszego Konsula, który z kolei stał się Cesarzem Francuzów, która była służącą, a następnie towarzyszką siostry króla, która siedziała w więzieniu z pewną Kreolką (którą świat zapamięta jako Józefinę Beauharnais, późniejszą cesarzową i żonę Napoleona), która urodziła dzieci, straciła wszystko i w wieku, który i dziś uważany jest za średni, zaczęła wszystko od nowa, by staś się "tą madame Tussaud".
To przedziwna książkaMówiłam już, że język - jednocześnie poetycki i prosty, docierający do głębi - jest mocną stroną pozycji Careya. Ale są też ilustracje, które jak mówi strona tytułowa, wykonała sama bohaterka i narratorka powieści. Owe ilustracje nie są prostym dodatkiem do treści. One ją komentują, są naturalnym - dla Małej - rozwinięciem tego, co kobieta pisze.
Mała Marie Grosholz zaczyna swoje życie w niewielkiej szwajcarskiej wiosce i od niej, od chwili narodzin, zaczyna się opowieść. Marie relacjonuje nam swoją historię od dnia narodzin, a w zasadzie to od swego poczęcia, przez mieszkanie w Bernie, u doktora Curtiusa, który staje się jej opiekunem i nauczycielem, przez Paryż, po Londyn.
W Paryżu, do którego muszą uciekać, zamieszkują u wdowy po krawcu, która - delikatnie mówiąc - nie lubi naszej Marie. Tu także dziewczynka traci swoje imię i wszyscy mówią do niej właśnie Mała. W domu wdowy Picot dziewczynka oswaja, bo nie można powiedzieć, że się zaprzyjaźniała, syna gospodyni, Edmonda, istotę (jak Marie) z pogranicza światów. Edmond jest patologicznie wręcz nieśmiały i kiedy w jego otoczeniu są obcy, zamienia się - prawie dosłownie - w manekina.
Marie, czyli Mała, to pięknie napisana przez Edwarda Careya postaćBohaterka Careya nie dzieli ludzi na bogatych i biednych, dobrze i źle urodzonych. Ocenia ich według tego, jaki jest ich stosunek do przedmiotów. Zastanówcie się, to ma głęboki sens. Dla wielu definicja człowieczeństwa była w tamtych czasach płynna i nie wiadomo było czy dziecko, kobieta, niewolnik, sługa byli rzeczywiście i w stu procentach ludźmi. Zresztą... czy tak wiele się zmieniło? Kto ma prawo do pełni człowieczeństwa w naszym społeczeństwie? Wszyscy? Czy aby na pewno?
Ta prosta dziewczyna ma w sobie ogromne pokłady empatii, która w najgorszych dla niej momentach nie pozwalają się jej pogrążyć w goryczy i resentymentach. Sceny w więzieniu Kapucynów wręcz chwytają za serce, tym bardziej, że nie mają w sobie nic z martyrologii, opowiedziane są spokojnie, bez sentymentów, rzeczowo. Ilość detali, które widzimy dzięki Małej - zachwyca i przeraża.
Jest bohaterka powieści Careya pełna godności i poszanowania godności innych ludzi. Ona stara się rozumieć, rośnie wewnętrznie, zmienia się, ewoluuje. Nie zostaje w tym samym miejscu i uczy tego innych. Uczy miłości przerażonego chłopca, uczy bycia rodziną pewną nieprzyjemną wdowę. A jest przy tym w pełni sobą, nie udaje świętej ani doskonałej. Jest śmieszna, kiedy oburza się, widząc manekina, który ma ją przypominać. Ma w sobie odrobinę próżności, która sprawia, że nie przyjmuje do wiadomości tego, że dla większości ludzi jest po prostu niską, krótkowzroczną brzydulą.
Jest w niech głębia człowieczeństwa, zasadzająca się na tym, że niezależnie od tego, co się dzieje, Marie wie, kim jest, wie, co chce robić i wie, że chce się uczyć, rozwijać. Jest w niej nadzieja.
Ma też Marie unikalną zdolność dystansowania się od rzeczywistości, brania jej po kawałku, nie na raz, wybierania tego, z czym może sobie dać radę. Jest jedną z tych osób, które mają swoje powołanie, rozumiane w bardzo dosłowny sposób. Marie coś wręcz zmusza, by robić odlewy, by utrwalać twarze ludzi. Nawet jej nauczyciel i mistrz, doktor Curtius, waha się, boi. Marie - nie. Znajduje dumę w tym, co robi. Potrafi przy tym być ślepa i nie rozumieć, czemu jej zachowanie budzi opór i niechęć. Ale nie dyskutuje ze światem, robi swoje.
Jest w niej także bezwzględność w walce o przeżycie.
I wszystko to sprawia, że to pełnowymiarowy człowiek ta careyowska Anne Marie Grosholz, madame Tussaud.
Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za egzemplarz recenzencki książki.
Więcej na www.veryurbanfantasy.pl