Wielkimi krokami nadchodzi nasze pierwsze Euro (w chwili publikacji tego tekstu rozgrywki będą już w toku). Bombardowana zewsząd informacjami na tematy „ogólnoorganizacyjne”, usiłowałam znaleźć dla siebie niszę, spokojne miejsce, w którym mogłabym odzyskać dystans, otrząsnąć się z kolejnych „błyskotliwych” tyrad naszych „mężów stanu”, usiłujących – pod pretekstem mistrzostw – za wszelką cenę i w byle jakim stylu wbić choćby jednego gola do bramki przeciwników politycznych. I znalazłam: „Niewidocznych akademików” Terry’ego Pratchetta, książkę o piłce nożnej, świecie mody, miłości, odnajdywaniu własnego miejsca w życiu... czyli tak naprawdę o nas, o naszych pasjach, zmartwieniach, dylematach.
Zdecydowanie pierwsze miejsce w powieści zajmuje piłka nożna, a w zasadzie piłka uliczna, którą entuzjazmują się mieszkańcy Ankh Morpork. No, nie wszyscy, bowiem do grona kibiców tego sportu nie należy wliczać lorda Vetinariego. Wspominając oglądane przed laty florenckie calcio* i biorąc pod uwagę, że dawna, tzw. piłka ludowa (z braku boisk rozgrywana na przykład na drogach pomiędzy sąsiednimi wioskami) była o wiele mniej cywilizowana, doskonale rozumiem jego ambiwalentny stosunek do piłki nożnej w pierwotnej postaci i chęć uporządkowania jej reguł, wprowadzenia nowoczesnych, bardziej sportowych, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, zasad. A ponieważ patrycjusz Ankh Morpork preferuje działania zakulisowe, w „Niewidocznych akademikach” zadanie to zrzuca na magów z Niewidocznego Uniwersytetu, którzy – ze względu na nieludzkie warunki pewnego legatu (czyż nie jest nieludzką groźba ograniczenia się do trzech posiłków dziennie, bazujących na zbożach i świeżych warzywach?) – nie mogą się od tej misji nijak wykręcić.
Wydaje się, że nic, co nierozerwalnie z piłką kojarzone, nie zostało przez autora pominięte: kompletowanie składów drużyn, treningi, wypracowywanie taktyki, fankluby, szczególne poczucie jedności, jakie ogarnia kibiców konkretnej drużyny, antagonizmy dzielące fanów poszczególnych drużyn i skomplikowany system zawiązywania chwilowych (i raczej wątłych) sojuszy, wymowa barw klubowych, stadionowa atmosfera, hasła skandowane podczas meczów, a nawet ulotny moment narodzin zawodu komentatora sportowego – w tej roli znakomicie odnalazł się William de Worde, naczelny redaktor „Pulsu”. Ponadto sporo miejsca autor poświęca rywalizacji między dwiema magicznymi uczelniami (cóż, okazuje się, że Niewidoczny Uniwersytet nie jest w Świecie Dysku jedyny), która rychło opuszcza pole naukowe i z hukiem (a raczej rykiem megafonu) jest kontynuowana na stadionie. Ale ponieważ nie da się spędzić na stadionie całego życia, Terry Pratchett dorzuca do puli migawki z innego, lecz również mającego moc budzenia wielkich emocji, środowiska: zza kulis świata mody (krasnoludy rewolucjonizują rynek przy użyciu nowego produktu, który nie obciera).
Na takim tle rozgrywają się perypetie bohaterów, bardzo mocnego punktu „Niewidocznych akademików”. Znane z poprzednich książek serii postaci mają tu swoje pięć minut, ale pierwszy plan zdecydowanie należy do pana Nutta, uniwersyteckiego ściekacza świec, który nie szczędzi wysiłków, by nadać swojemu życiu jakąś wartość. Towarzyszą mu: Trevor Likely, potomek słynnego piłkarza; nieco nadopiekuńcza Glenda, przygotowująca najsmaczniejsze zapiekanki w Ankh Morpork oraz piękna Juliet, namiętna czytelniczka „BąBelków” – dyskowego odpowiednika tabloidu. Ci bohaterowie wprost wychodzą z kart książki, ich wizerunki są znakomicie nakreślone, a motywy działania czytelne. Każde z nich zostanie postawione przez autora w sytuacji, w której będzie musiało samodzielnie (choć przy wsparciu przyjaciół) dokonać ważnego wyboru, przewartościować swoje dotychczasowe poglądy. A dzięki temu, że ich profile psychologiczne zostały pogłębione, podejmowane decyzje wypadają naturalnie, nie biorą się znikąd.
Tym razem w książce nie stwierdzono obecności jednego czarnego charakteru, który swoimi działaniami ciągnąłby całą fabułę. Historia opowiadana przez Terry’ego Pratchetta to raczej próba uchwycenia całej społecznej panoramy Anhk Morpork w pewnym określonym momencie, fotografia chwili. A wszystko to w mocno szekspirowskim sosie, bo w głównym wątku pobrzmiewają echa „Romea i Julii”, oczywiście odpowiednio przystosowanej do realiów opowieści: ona jest fanką Sióstr Dolly, a on – jednym z Ćmoków. Aż ciśnie się na usta cyniczny komentarz: „jacy kochankowie, taka tragedia”, jednakowoż kimże jesteśmy, by wartościować czyjeś dylematy?
Powiedzieć, że „Niewidoczni akademicy” są satyrą, to stwierdzić za wiele; książka jest raczej życzliwą, pełną sentymentu kpiną. I choć autor bezbłędnie punktuje, to jego prześmiewki pozbawione są typowej dla satyry zjadliwości i napastliwości. Może w wątku poświęconym krasnowodzkim osiągnięciom na modowym polu ta kpina jest nieco ostrzejsza, ale nadal nie przekracza granic dobrego smaku. I na koniec rzecz najważniejsza: w „Niewidocznych akademikach” nie ma magii w rozumieniu zaklęć i machania różdżką. Jest za to inna magia, w pełni dla czytelników osiągalna: magia przyjaźni, miłości, zrozumienia i akceptacji drugiego człowieka, magia wspólnego przeżywania emocji, przynależności do grupy.
Podsumowując, „Niewidoczni akademicy” są książką dla każdego, nie tylko dla wielbicieli piłki kopanej, nie tylko dla tych, którzy – jak niżej podpisana – usiłują osiągnąć mentalny stan zgodności z magiczną atmosferą turnieju piłkarskiego, bo to zadanie spełnia z nawiązką. W moim prywatnym rankingu opowieści ze Świata Dysku „Niewidoczni akademicy” plasują się na poziomie „Łups!”. No może o włos poniżej. Naprawdę warto.
* Calcio storico fiorentino (florencka historyczna piłka nożna) lub calcio in costume (kostiumowa piłka nożna) – turniej rozgrywany co roku we Florencji, z finałem 24 czerwca na Placu Santa Croce. Zawodnicy w stylizowanych na średniowieczne strojach, w drużynach 27-osobowych, grają w grę, która z dzisiejszą piłką nożną wspólną ma tylko nazwę: dozwolone jest bowiem łapanie i rzucanie piłki, szarpanie graczy drużyny przeciwnej, przewracanie ich i w ogóle najróżniejsze rękoczyny. Jakiś sens w tym jest, gdyż punkty przyznaje się nie tylko za wbicie piłki do siatki, lecz także za oddanie strzału (rzutu) w jej kierunku, zatem niedopuszczenie przeciwnika do pozycji strzeleckiej staje się celem nadrzędnym. Po każdym golu następuje zmiana stron boiska, sam mecz trwa 50 minut. W grze biorą udział zawodnicy poniżej czterdziestego roku życia, sędziami (w sumie ośmiu, w tym sześciu liniowych) są dawni, znani gracze, którzy ze względu na respekt, jakim są darzeni, mają niejakie szanse zapanowania nad temperamentami biorących udział w grze. Calcio zostało wykorzystane do celów politycznych 17 lutego 1530 roku, kiedy na znak pogardy dla oblegającego Florencję Karola V, zorganizowano przed kościołem Santa Croce wielki mecz.
Recenzja ukazała się 2012-06-08 na portalu katedra.nast.pl