"Pójdziesz do papierowych miast i nigdy już nie powrócisz."
Quentin Jacobsen ma osiemnaście lat i od zawsze jest zakochany we wspaniałej koleżance, zbuntowanej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli razem coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum. Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwanie dziewczyny, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, które zostawiła.
Chyba nikomu nie muszę przedstawiać tej książki. Powieści Greena są obecnie mega popularne w blogosferze, więc wątpię, żeby ktoś jeszcze o nich nie słyszał. No to i ja się skusiłam. Po przeczytaniu niezliczonych pozytywnych opinii zamówiłam ją przy okazji jakiś większych zakupów książkowych. Papierowe Miasta musiały trochę poczekać na półce zanim się za nie wzięłam. Czy było warto?
Autor miał na prawdę dobry pomysł na całość. Bohaterowie różnorodni i ciekawi. Margo - na pierwszy rzut oka zbuntowana nastolatka, spontaniczna. Dopiero głębiej znajdujemy prawdziwą ją, czyli niezrozumianą przez wszystkich dziewczynę, która chciała porzucić papierowe miasta. Choć cała akcja w zasadzie kręciła się głównie wokół jej osoby, to nie miałam zbyt wielu okazji by "poczuć" tę postać i się z nią utożsamić.
Za to Quentin podbił moje serce. Wreszcie jakiś zwykły chłopak, który nie jest ideałem, a wszystkie osobniki płci pięknej za nim łażą i wzdychają. Powiem, że to całkiem miła odmiana. Dzięki temu, że to właśnie Q był narratorem, mogłam go lepiej poznać i zrozumieć.
Postaci drugoplanowe również były niczego sobie. Lace i Radar to całkiem sympatyczne tło dla głównych bohaterów. Tak, tło. Nie było o nich za dużo, więc nie można nazwać ich inaczej. Jedynym bohaterem, który potrafił mnie mocno zirytować był Ben. No bo jak można być takim durniem i co chwila walić takie teksty? Chyba, że to ja mam jakieś inne poczucie humoru...
Sama akcja przyznam, że trochę mnie zawiodła... Po tylu pozytywnych recenzjach i przeczytaniu pełnego opisu z tyłu książki liczyłam na coś lepszego. Myślałam, że to podróżowanie po USA będzie rzeczywiście tygodniami spędzonymi w samochodzie i jeżdżeniem z miejsca na miejsce w poszukiwaniu Margo. A ostatecznie to nie było to. Jak dla mnie za dużo siedzenia w domu i rozmyślania, a za mało tego "ciągle w drodze, ciągle na szlaku". Wiem, że nie mogę się czepiać autora, że napisał to nie tak, jak ja tego oczekiwałam, ale to nie zmienia faktu, że mogłoby się po prostu więcej dziać.
Autor używa mocno młodzieżowego języka, co czasami mi trochę przeszkadzało. Za dużo slangu. Takie wyrażenia nie przeszkadzają mi w języku mówionym, ale nie mam ochoty widywać go również w książkach.
Podsumowując Papierowe Miasta to dla mnie książka bardzo dobra, ale nie jakoś szczególnie zachwycająca. Zakończenie mi się bardzo podobało, choć zazwyczaj za otwartymi raczej nie przepadam. Spędziłam miłe chwile podczas czytania tej powieści i możliwe, że kiedyś sięgnę po nią ponownie - może wtedy spodoba mi się bardziej? Was zachęcam do zapoznania się z twórczością pana Greena. Prawdopodobnie będziecie zachwyceni - to tylko ja zawsze jestem jakaś inna i narzekam ;)