Byłam bardzo ciekawa powieści Hanyi Yanagihary, ponieważ o tej autorce było ostatnio dość głośno za sprawą powieści "Małe życie".
"Ludzie na drzewach" opowiadają historię fikcyjnego naukowca, Nortona Periny, w taki sposób, że czytelnik zastanawia się czy aby na pewno nikt taki nie istniał naprawdę. Yanagihara genialnie prowadzi powieść, ponieważ jest to dziennik naukowca zredagowany przez jego bliskiego współpracownika, zawierający daty, miejsca, sytuacje, a nawet wyglądające na prawdziwe, przypisy odwołujące się do napisanych przez Perinę i innych książek! Za ten zabieg naprawdę należą się autorce oklaski.
Podobnie dobre wrażenie sprawia opisanie kultury mieszkańców zapomnianej przez Boga i ludzi wyspy U'ivu, na której Perina wraz z antropologiem Tallentem i jego współpracownicą Esme dokonują przełomowego odkrycia, mogącego dać ludzkości coś czego ludzie od dawna pragną. Na plus również przedstawienie, jak ingerencja białego człowieka i jego niepohamowane żądze szkodzą społeczności, która zdecydowanie była szczęśliwsza przed spotkaniem z kulturą białych oraz poddaje w wątpliwość etykę niektórych naukowych praktyk, ponieważ doprowadzają one do niepowetowanych strat moralnych oraz zaniku gatunków roślin i zwierząt, częstokroć będących unikatowymi, endemicznymi gatunkami.
I na tym plusy się kończą. Momentami (zwłaszcza pierwsze 200 stron) powieść czyta się mozolnie i ma się ochotę ją odłożyć. Opisy się dłużą i zdają nic konkretnego nie wnosić do fabuły. Potem akcja nabiera tempa i możemy poczuć się jak odkrywcy nieznanego lądu. Niestety, powrót Periny do USA kończy dobrze zapowiadającą się historię, ponieważ jest zapisem upadku autorytetu. Laureat Nagrody Nobla zostaje oskarżony o molestowanie seksualne swoich wychowanków. Podobne zdarzenia mają miejsce na co dzień, jest o nich głośno zwłaszcza gdy dotyczą osób sławnych. W aurze skandalu rozstało się z dobrą opinią wiele autorytetów. A jednak wydaje mi się, że homoseksualne skłonności Periny zostały tutaj przerysowane; właściwie były niepotrzebnym wątkiem, który chyba miał zwiększyć zainteresowanie książką. Wg mnie wystarczającym powodem dyskretytacji Periny byłoby to, że był swego rodzaju uzurpatorem, nie zrobił dyplomu, postępował czasem wbrew ogólnie przyjętym zasadom, którymi powinni kierować się ludzie nauki, a wreszcie jego odkrycie przyczyniło się do zagłady społeczności wyspy w różnych znaczeniach tego słowa. Już samo to wystarczy, aby nie pałać do niego sympatią, dlatego nawet gdyby oskarżenie o molestowanie nie było poparte dowodami, to i tak należałaby mu się kara za wyżej wymienione rzeczy. Jednakże w oskarżeniu tkwiło ziarno prawdy, które sprawiło, że postać ta może napawać obrzydzeniem co wrażliwszych czytelników.
Książka wywołała we mnie bardzo ambiwalentne emocje. Przyznaję jej status tylko dobrej, bo pomimo swej niebanalnej struktury i ważności podjętej tematyki pozostawia ogólne wrażenie lekkiego niesmaku.