Przede wszystkim świetnie wykreowany świat. Oprócz genialnie oddanego klimatu gorącego państwa wyspiarskiego, kapitalnie opisana codzienność malutkiego plemienia tegoż państwa-wysepki. Miałem wrażenie, że te wydarzenia miały miejsce naprawdę. Coś niesamowitego, jak dobrze i jednocześnie lekko autorka umie posługiwać się słowem.
Ciekawą rzeczą jest również to, iż można nad problematyką zawartą w "Ludziach na drzewach" dyskutować i dyskutować. Epilog zmienia trochę pogląd na całą fabułę(i jest to swoją drogą interesujący, superinteligentny ze strony Yanagihary zabieg, który praktycznie niszczy wszystko, o czym czytelnik myślał nt. głównego bohatera przez całą książkę), ale opisane wydarzenia są dalej, mam wrażenie, niejednoznaczne. Pojęcie dobra i pojęcie zła są w zasadzie względne. I tutaj pojawia się też problem moralny z tylnej okładki, mianowicie czy wybitne jednostki są uprawnione żyć ponad prawem? Czy dobro i osiągnięcia służące całej ludzkości lub jej większej części są jakimś usprawiedliwieniem diabelnie złych czynów owej jednostki? Czy dobroć wymazuje, zeruje, równoważy się ze złem? Czy patrząc przez pryzmat dobra możemy nie patrzeć na zło albo patrzeć wyrozumialej lub przychylniej? Podobny problem swoją drogą dostrzegamy w "Zbrodni i karze" Fiodora Dostojewskiego. Mamy w niej artykuł Rodiona Raskolnikowa, który zakłada, że ludzie dzielą się na jednostki niskie i wysokie. Niżsi są materiałem, który nie może żyć ponad prawem, a ci wyżsi wprowadzają coś now...