"Świat staje się łatwiejszy do zrozumienia i mniej przerażający, gdy wszystkich dzielimy na przyjaciół i wrogów, nas i tych innych, dobrych i złych. Najłatwiejszym sposobem na zjednoczenie jakiejś grupy nie jest miłość, bo ta jest trudna i wymagająca. Nienawiść jest za to prosta."
Być może nie powinnam zaczynać tekstu od słów: powieść mną zawładnęła. Zachwyciła mnie, zauroczyła, zaskoczyła i wzruszyła. Ale jak inaczej zacząć, kiedy parę ważnych spraw odwlekło się z jej powodu? Z jednej strony, nie powinno być w tym nic dziwnego, bo przecież tego oczekujemy od książek, które czytamy. Z drugiej jednak, w ostatnim czasie, takie niebanalne i mądre historie niezbyt często wpadały w moje ręce.
Po książkę sięgnęłam bez znajomości wcześniejszych powieści autora, zachęcona ( jakżeby inaczej ) wysokimi ocenami czytelników, celowo nie czytając zbyt wielu opinii na jej temat, zaspokajając swój okresowy pociąg do literatury skandynawskiej.
"Miasto niedźwiedzia" jest na wskroś skandynawskie. Odległe, zaśnieżone przez większą część roku, hermetyczne, oszczędne w słowach i gestach. Rzadko trafia do niego ktoś przypadkowy. Szkołą życia dla większości mieszkających w nim chłopców był lub jest hokej, a największym marzeniem wielu - wyrwanie się dzięki niemu z rodzinnej "dziury". Są i tacy, którzy wracają po latach.
Hokej - religia Björnstad. Jej wyznawcy to mieszkańcy miasta skupiający się wokół klubu hokejowego z ambicjami. Weterani, członkowie klubu, sponsorzy, trenerzy, młodzi sportowcy, kibice i ich rodziny. I choć każda z postaci jest w jakiś sposób związana z hokejem, nie jest to książka o hokeju.
Bohaterami są miasto i jego społeczność oraz jej reakcja na popełnione w nim przestępstwo - pokazana z uwagą, głębią i całą złożonością. Autor przygląda się człowieczym duszom pod lupą i wnika w najgłębsze zakamarki ludzkiej psychiki. Wyciąga wewnętrzne demony. Nie ocenia i nie komentuje. Pokazuje skomplikowane relacje, realistyczne i tak znajome, że czasami zapiera dech w piersiach. Emocje tak silne, że nieraz ściskają w gardle. I chociaż znajdziemy tu niesamowicie oddane reguły i zasady funkcjonowania męskiego świata, to chyba w żadnej książce nie spotkałam tylu mądrych, silnych i cudownych kobiet co w "Mieście niedźwiedzia". W powiązaniu z główną fabułą zostało poruszonych wiele ważnych tematów: blaski i cienie rodzicielstwa, dorastanie, przyjaźń, miłość, uzależnienie, poświęcenie, samotność, wykluczenie, strata, cierpienie, trauma... i co zadziwiające, zmieściły się one na, z grubsza, pięciuset stronach. Ludzie ze swojej najlepszej i najgorszej strony.
Język pisany F. Backmana jest nieprzegadany, rzeczowy i naturalny. Bez ozdobników i zbędnego przeciągania, miejscami doprawiony szczyptą humoru. Moim zdaniem, jest to powieść odpowiednia także dla dorastającej młodzieży, a może i nawet wskazana. Na koniec cytat, który mnie rozbawił:
"Peter, dygocząc z zimna, staje obok z tym uczuciem bezużyteczności, które może wypełnić mężczyznę z pewnego pokolenia widzącego innego mężczyznę z tego samego pokolenia naprawiającego samochód jego żony."