Z rozmachem napisana powieść dziejąca się na Mazurach i przedstawiająca losy wielopokoleniowej rodziny osiadłej w tym regionie. Jej centralną postacią jest uchodźczyni z Wileńszczyzny, Janka, matka Wolfa, urodzonego tuż po wojnie. Na początku książki ojcostwo chłopaka otoczone jest wielką tajemnicą, może został poczęty w wyniku gwałtu? Na końcu dowiadujemy się, kto jest ojcem Wolfa.
Niestety, pierwsza część książki opowiadająca o współczesnych losach Alicji, córki Wolfa, jest nudna i przegadana, wielokrotnie w czasie lektury miałem ochotę ją zakończyć. Ale w drugiej części czekał mnie bonus, mamy oto wojenną historię Maxa Kruscha, wojskowego lekarza pracującego w Königsbergu (Królewcu), a pochodzącego z Mazur. No to jest proza pełną gębą, okropności wojny pokazane są w całej krasie, poruszająca jest zwłaszcza scena zbiorowego gwałtu żołnierzy sowieckich w szpitalu czy opis ucieczki Maxa z Königsbergu do rodzinnego majątku.
Jest tam jeszcze jeden interesujący wątek związany z różnorodnością ludzi osiadłych na Mazurach po wojnie. Rzeczywiście, to taka zbieranina: miejscowi katolicy, miejscowi protestanci, przesiedleńcy z Litwy, przesiedleńcy z Podkarpacia w ramach akcji Wisła i kto tam jeszcze. To taka trochę zbieranina bez wyraźnej tożsamości.
Bardzo ten brak tożsamości odczuwał Wolf, gdy jeździł na studia do Krakowa; czuł: „Wstyd i poczucie niedopasowania, gdy w mrowiu napotkanych ludzi orientował się, że w ich mowie rozbrzmiewają nasycone kolorami, rubaszne regionalizmy, że mają rodzinną historię, że mają przeszłość. On zawsze miał tylko przyszłość, a to, co do niej wiodło, ginęło w mrokach niepamięci.” Człowiek bez przeszłości... I jeszcze, Alicja przykro odczuwa swoją odmienność od Krakusów, którzy tak wielką wagę przywiązują do swoich nazwisk, tytułów i tradycji, wyrzuca swojej krakowskiej matce, że się jej (Alicji) wstydzi i dodaje: „Byłoby świetnie, jakbym miała wieczne muchy w nosie, porcelanki, te znajomości do piątego pokolenia wstecz. Tu się mierzy wartość człowieka liczbą odziedziczonych Malczewskich, Mehofferów i innych Chełmońskich.” Ciekawa to sprawa. Ja też pochodzę z ziem bez przeszłości, ale jakoś nigdy nie miałem kompleksów wobec ludzi z reszty Polski...
W sumie to takie dwie książki w jednej. Pierwsza część, jak już wspomniałem mniej ciekawa, opowiada o współczesnych losach Alicji, druga o wojennej odysei Maxa. Oczywiście te dwie postacie są ze sobą powiązane, a łączy je między innymi dom Janki.
Książka podejmuje ciekawą i ważną tematykę, ale jest za długa, zdecydowanie przydałyby się skróty.