Książkę otrzymałam z Kluby Recenzenta serwisu nakanapie.pl. Dziękuję również Wydawnictwu Mg za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdecydowałam się na tę powieść z dwóch powodów: pierwszy i najważniejszy – nazwisko autorki. Wiem, że to siostra Emily Brontë, autorki moich ukochanych „Wichrowych wzgórz”. Przyznaję, chciałam sprawdzić i porównać, czy „Lokatorka Wildfell Hall” jest równie dobra, co bestseller siostry.
Drugim powodem, trochę błahym, jest okładka. Wspaniałe, stylowe i bardzo gustowne wydanie. Ślę ukłon w stronę projektanta. Książka wygląda przepięknie.
Gdy zaczęłam czytać, niestety od razu wiedziałam, że nie będzie możliwe porównywanie stylu pisarskiego Anne i Emily. Dlaczego? Bo przy takim zabiegu, „Lokatorka…” wypadnie po prostu źle.
Zdecydowanie cechą wspólną w pisarstwie obu sióstr jest ponurość stylu i mroczny ciąg myślowy przedstawionych bohaterów. Sprawiło to, że mi miałam trochę depresyjne odczucia, czytając tę powieść. Oczywiście wiem, że to też jest typowa mentalność tamtych czasów, niemniej jednak było mi chwilami ciężko przestawić się na ten styl.
Cała opowieść przybiera formę listów młodego Markhama do przyjaciela. Oczami tego młodzieńca poznajemy świat przedstawiony w powieści. Samą osobę Gilberta cechuje dość oryginalne poczucie humoru, niemalże czuć, że umysł i poglądy chcą wyrwać się z ciasnych okowów konwenansów i ściśle przestrzeganej etykiety.
Pojawienie się tajemniczej pani Graham, młodej, pięknej wdowy wywołało niemałe wzburzenie i uruchomiło lawinę domysłów, a co za tym idzie – plotek. Bo tak to już jest w tym świecie. Niedostateczna wiedza, niewielka ilość rzetelnych informacji generuje domysły, a wówczas jest już tylko krok to tworzenia własnych historii, zazwyczaj kompletnie niemających związku z prawdą.
Zachowanie pani Graham było dodatkową pożywką dla statecznych i „klasycznych” w zachowaniach mieszkańców sąsiednich dworów. Bo pani Graham była tak bardzo niekonwencjonalna, jak to tylko możliwe. Nie bała się wyrażać własnego zdania, nie przestrzegała zasad etykiety i przede wszystkim, zupełnie nie przejmowała się tym, co inni o niej pomyślą. Jako typowa introwertyczka, unikała zbyt częstych spotkań, a wizyty sąsiadów zaledwie tolerowała, mimiką niesubtelnie dając do zrozumienia, jak bardzo nie w smak są te odwiedziny.
Nie da się ukryć też, że owa dama ma jakąś tajemnicę, którą strzeże i pilnuje każdego wypowiedzianego słowa, by przypadkiem nie zdradzić czegokolwiek ze swej przeszłości.
Jak to w takich powieściach bywa, obowiązkowym punktem jest miłość. Gilbert zakochał się bez pamięci w tajemniczej sąsiadce i cierpi ogromne katusze, ponieważ został jakby odrzucony a w jego mniemaniu, nawet zdradzony. Wszystko wyjaśnia się za sprawą podarowanego mu dziennika, w którym Helen Graham opisała wszystkie swoje doświadczenia.
Dla mnie akcja toczy się za wolno. Momentami było tak nudno, że musiałam odłożyć czytanie. Opisane wydarzenia nie są intrygujące, wszystko toczy się za leniwie. Pokazano życie wyższych sfer, które polega wyłącznie na szukaniu rozrywek, plotkach, herbatkach i towarzyskich spotkaniach, z których także nie wynika nic, co pobudziłoby akcję i rozgrzało fabułę.
Z przykrością wystawiam ocenę 5/10. Wydanie książki jest wspaniałe, zatem będzie cieszyć oko w mojej domowej biblioteczce. Szkoda tylko, że nie mogę postawić jej na półce książek ulubionych, gdzie pierwsze miejsce zajmują „Wichrowe wzgórza”.