W Stanach Zjednoczonych, o śmierci żołnierzy służących w zagranicznych misjach, rodziny dowiadują się podczas bezpośredniego najścia przez tzw. delegację. Zwykle jest to oficer z matczynej jednostki, psycholog, a w bezpiecznej odległości czeka ambulans. Często dla poszkodowanych rodzin to obcy ludzie, którzy przekazują najbardziej tragiczną wiadomość jaką można usłyszeć. W tym przypadku było inaczej. Marcus Luttrell wziął na siebie to brzemię, bo doskonale znał rodziny swoich przyjaciół, z którymi służył w jednostce SEALs i walczył w górach Hindukuszu w Afganistanie. Doświadczył ich odwagi i widział jak umierali. Jak żegnali się z rodzinami będąc trzynaście tysięcy kilometrów od domu.
To nie będzie lekka opowieść i też żadne odkrycie, bo finał tego starcia doczekał się już dziesiątek publikacji, w których operacja "Red Wings" w wykonaniu amerykańskiej jednostki specjalnej SEALs jest jej największą porażką. To coś jak "Bravo Two Zero" dla brytyjskiej jednostki SAS. Tam Irak, tu Afganistan. Małe oddziały odkryte podczas misji przez pasterzy kóz. Te same dylematy - zabić niewinnych i kontynuować misję, czy puścić wolno, a tym samym narazić się na wykrycie. Nikt, w obu przypadkach nie pociągnął za spust obawiając się sądu i oskarżenia o zabójstwo, co w następstwie przyniosło tragiczne skutki. Informacja o obcych żołnierzach dotarła tam gdzie powinna, a z nią odwet w postaci setki uzbrojonych i wrogo nastawionych Talibów.
Zanim przejdziemy do operacji "Red Wings", autor uknuł chytry plan, bo już w pierwszym rozdziale lecimy z nim do Afganistanu i wydawałoby się, że to już. Niestety, to długi lot, więc jest i czas na wspomnienia, a tych jak się okazuje, Marcus Luttrell przygotował całkiem sporo. W ten sposób poznajemy krótki rys postaci składających się na kluczowy zespół, co całkiem nieźle pokazuje ich charakter, sposób bycia jak i wzajemne relacje. Niestety, nie unikniemy etapu "dziadków" autora jak i jego własnych lat dorastania co trochę wybija z rytmu. W takich okolicznościach docieramy do etapu szkoleń. Zarówno tych wstępnych jak i tych, które odbywały się już pod szyldem SEALs. Często marudzę, że ten temat w podobnych publikacjach jest traktowany "po łebkach", ale tu sprostał moim oczekiwaniom. Mordercze treningi kończące się tzw. Hell Week'iem pokazany jest solidnie i tylko udowadnia fakt, jak wiele bólu może znieść ludzkie ciało.
W tej atmosferze mija ponad połowa książki, więc już najwyższy czas na polowanie. W nocy z 27 na 28 lipca 2005 roku, czteroosobowy oddział SEALs zostaje przetransportowany w okolicę Asadabad w Afganistanie. Celem jest obserwacja Bena Sharmaka (Ahmada Shaha) i jego bojowników. Misja kończy się w momencie wykrycia oddziału przez przypadkowych pasterzy kóz. Podczas wymiany ognia z zaalarmowanymi siłami wroga ginie trzech amerykańskich specjalsów, a czwarty otrzymuje schronienie w pobliskiej wiosce i próbuje nawiązać kontakt z najbliższą amerykańską bazą. Film "Lone Survivor" (2013) reżyserii Petera Berga, z Markiem Wahlbergem w roli Marcusa Luttrella świetnie uzupełnia obraz powyższych wydarzeń oraz wiernie ukazuje zjawisko pasztuńskiej "gościnności". To właśnie w tych kadrach pojęcie Lochaj werkawel (opieka nad słabszym za wszelką cenę) jest wyjątkowo namacalne. Ta deklaracja zwykle dotyczy całej wioski, czy plemienia, a autor potwierdza, że podczas "odwiedzin" Talibów, mieszkańcy wioski Sabray stawiali opór i byli gotowi za niego zginąć.
"Piekło Afganistanu" to gorzka opowieść. To jak uderzenie w wielki dzwon deklarując "nie jesteśmy nieśmiertelni". Przy okazji dostało się również amerykańskim politykom, co tylko potwierdza fakt, że zza biurka wojna wygląda zupełnie inaczej niż w środku jej prowadzonych działań. Mimo nieco zachwianej równowagi to bardzo dobra pozycja. Doskonale ukazuje poziom wyszkolenia operatorów jednostki specjalnej SEALs, która pomimo tej porażki, uznawana jest za najskuteczniejszą na świecie.