Przeciągałem ten moment najskuteczniej jak tylko potrafiłem. Moment, kiedy w końcu wtargnę swoimi buciorami w ich Leśne ostępy. Jeszcze nie teraz, odczekać, niech opadną pierwsze emocje, niech ucichną zachwyty, wszelakie rekomendacje - dudniło mi w głowie. Nie słuchać ich, obserwować, uśpić ich czujność - dłonie lepiły się od potu. Nie będą się niczego spodziewać - tak właśnie lubię, tak smakuje najlepiej.
Slasher to rodzaj horroru, który cechuje się prostymi zasadami. Nieskomplikowana historia, w której grupka młodych znajomych spontanicznie inicjuje wspólny wyjazd w najbardziej możliwe, odludne miejsce. Jak się zwykle okazuje, nieświadomie wybierają okolicę, w której grasuje odrażający fizycznie i psychicznie niezrównoważony morderca. Dobrze znany schemat, stały układ fabuły, który nadal wydaje się być nieśmiertelny mimo iż jego rozkwit nastąpił przy okazji powstania filmów z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Jeśli spojrzeć na "Leśne ostępy" duetu Czarny & Piotrowski, to przedstawiona przez Nich historia prawie idealnie wpasowuje się w rządek wysłużonych kaset VHS z tamtego okresu. Poznajemy sześcioro przyjaciół, którzy postanawiają spędzić weekend w opuszczonym ośrodku wypoczynkowym wśród malowniczego jeziora i otaczających go lasów. Spore ilości alkoholu, narkotyków i uprawianie wolnej miłości są motywem przewodnim na tle klimatycznych dźwięków i wulgarnych odzywek. Beztroski czas nie trwa jednak długo, bo w leśnej głuszy ktoś ciągle obserwuje, czeka na odpowiedni moment, a w blasku księżyca błyszczy jego ostrze.
"Leśne ostępy" to wulgarna i krwawa historia. Przewidywalna z racji przyjętego schematu, choć w paru miejscach zaskakuje swoją wariacją. Humor? Zdecydowanie czarny, choć nie zawsze podzielany. Trochę tak, jakby tylko opowiadający śmiał się ze swojego żartu. Sporo nawiązań do klasyki filmów, powieści, a i muzycznie jest na tyle bogato, że śmiało można by było skleić tu typowy soundtrack. Wszystko niby do siebie pasuje i czułem, że Panowie świetnie się bawili pisząc tę historię. Przychodzi mi na myśl porównanie do zespołów undergroundowych, które nie patrzą na trendy, nie sprzedają się komercji, robią swoje, mając jednocześnie w głębokim poważaniu co kto o tym pomyśli. Nie ważne jest, że ktoś może nie wyczuć intencji i ja do tego momentu to rozumiem.
Zaskoczył mnie tak zwany „final girl”, bo od początku szukałem godnej kandydatki na to miejsce, nieskazitelnej, grzecznej i gdy już miałem ją na oku, to Panowie autorzy postanowili inaczej. Cóż, nie jest to odpowiednia historia dla faworyzowania bohaterów. Podobny niedosyt poczułem względem postaci z lasu, jakby przedstawiona opowieść była nie do końca zbalansowana. Zabrakło mi szerszego spojrzenia, głębszego poznania, a co za tym idzie możliwości zrozumienia wyborów. Slasher'y charakteryzują się między innymi tym, że powstają ich kontynuacje, więc chciałbym wierzyć, że istnieje jeszcze szansa na zgłębienie tego tematu. Ostatnia kwestia dotyczy skracania dystansu pomiędzy czytelnikiem, a bohaterem. Spotkałem się parę razy kiedy to bohater zwracał się do mnie ze szklanego ekranu i wprowadzało mnie to w pewien dyskomfort. Tutaj, choć nie tak bezpośrednio, było podobnie, przez co traciłem swoją anonimowość, przestawałem być obserwatorem. Zdecydowanie wolę patrzeć bohaterom przez ramię, być niezauważalny w takim układzie. Lubię śledzić ich kroki, obserwować - tak właśnie lubię, tak smakuje najlepiej.