Muszę przyznać, że najczęściej z dużą dawką sceptycyzmu podchodzę do literatury wydawanej przez znane osoby, nazywane „celebrytami”. Wiem, to słowo ma pejoratywny wydźwięk, aczkolwiek sama uważam je za dość neutralny oraz ogólnikowy wyraz. Gdy dostrzegłam zapowiedź nowej książki Lary Gessler — postanowiłam zaryzykować. Co mogłam stracić, oprócz czasu, wolnego wieczoru? Jednak teraz nie żałuję, iż zdecydowałam się podarować tej publikacji szansę. Znacie to uczucie, kiedy dostajecie w ręce swój egzemplarz i natychmiastowo zakochujecie się w szacie graficznej? Zazwyczaj staram się trzeźwo spoglądać na urocze okładki, aby nie dać się zwieść, niczym uwielbiająca błyskotki sroka. Ale trudno, raz na jakiś czas można zaszaleć, dlatego proszę być gotowym na całą gamę pochwał dotyczących… no, w sumie dotyczących wszystkiego. Jeszcze próbuję znaleźć większe wady, doczepić się do czegokolwiek, jednak wywieszam białą flagę.
Wizualna strona książki robi ogromne wrażenie. Tak, okładkę zrobiono z materiału, który nie lubi się z naszymi palcami, pozostawia ich ślady, lecz dobór barw oraz ogólna estetyka wszystko wynagradza! Ukłony dla Katarzyny Stróżyńskiej-Goraj, czyli autorkę ilustracji. Są po prostu piękne. Czy widzieliście kiedyś stare zielniki lub encyklopedie roślin? To już mniej więcej wiecie, jaki styl prezentują miniaturowe dzieła artystki. Bo tak można je nazwać. Od razu podbiły moje serce, jeszcze zanim zapoznałam się w samą treścią. Później przyszła pora na pochylenie nad zdjęciami gotowych potraw, im również nic nie zarzucę. Dobra robota całej ekipy.
W końcu mogłam zabrać się za lekturę, najważniejszą część opinii. I odszczekuję ironiczną uwagi, jaka padły z moich ust pod adresem tej pozycji, przed jej otrzymaniem. Lara Gessler naprawdę wie, o czym pisze. Z każdej karty bije pasja, żywe zainteresowanie i tematem, i zainteresowaniem potencjalnego czytelnika. Styl pisania przypomina mi pogaduchy z koleżanką, chcącą mnie zainspirować do odkrywania nowych rzeczy. Dużo informacji o jedzeniu, innych kulturach. Bez zadęcia oraz głupiego chwalenia możliwością zwiedzania. „Podróżujemy” razem z autorką.
Przedstawione przepisy są całkiem proste, jeszcze ich nie wypróbowałam, ale świąteczna atmosfera sprzyja kuchennym eksperymentom, więc nie omieszkam wypróbować swoich sił. A dania wydają się być łatwe w przygotowaniu, lecz też efektowne. Naprawdę ciekawe są wszelkie fragmenty poświęcone historii orzechów i pestek, ich pochodzeniu, wierzeniom ich dotyczącym. Sporo się nauczyłam, zwłaszcza w przyziemnych kwestiach. Wychodzi na to, że wcześniej lekceważąco podchodziłam do tak istotnej rzeczy, jak chociażby przechowywanie, wybieranie odpowiednich rodzajów orzechów, a jedzenie nie jest wyłącznie jedną z podstawowych potrzeb każdego człowieka. Lara nauczyła mnie celebracji, charakterystycznej dla Włochów. Odłożenia telefonu w czasie posiłku, wkładania serca w gotowanie — to ważne.
Mikołajki już za nami, ale może nie zdążyliście obdarować ukochanej osoby? Zdecydowanie rekomenduję książkę Lary Gessler. Zaopatrzcie się we własny egzemplarz jeszcze przed Bożym Narodzeniem, a gwarantuję, że zachwycicie bliskich wykonanymi przez siebie potrawami. To cudowna pozycja, przepełniona ciepłem, istna kwintesencja radości wynikającej z jedzenia. Czuć jakiś specyficzny rodzaj wdzięczności, za możliwość podzielenia się tymi wszystkimi informacjami. Lara wydała również „Przepiśnik”, czyli śliczny notek przeznaczony do zapisywania przepisów właśnie! Tak, szykuje się pyszny czas…